Godzina 2.00 w nocy. Postanawiam wreszcie zamknąć moje oczęta. Łóżko już przygotowane - koty porozkładane bardzo malowniczo. Zaczynam zastanawiać się, jak się tam wślizgnąć, aby nie urazić towarzystwa. Gaszę światło. Powolutku, na paluszkach podchodzę do łóżka i prawie zamieniam się w delikatnego motyla, który przecież jest bezszelestny i taki malutki, że miejsce musi się dla niego znaleźć. Po dobrej chwili w końcu leżę. Wreszcie mogę się rozluźnić i oddać w ręce Morfeusza. Nagle słyszę tętent kopyt... Ki pieron?! Otwieram oczy usiłując dojrzeć coś w ciemnościach. No tak, Totek galopuje za Psotką. Psota z gracją baletnicy ucieka ale Totuś to istny czołg. Wszystko co na drodze staranuje. Nie, nie to że jest niezgrabny, on po prostu wie jaką ma masę i świetnie potrafi to wykorzystać!
Moje uszy powoli przyzwyczają się do dźwięku biegających futer. Znów zaczynam "odpływać". Nagle czuję jak ziemia drży. Czyżby trzęsienie ziemi? Chwilę trwa nim mój mózg zacznie z pełną świadomością odbierać bodźce z zewnątrz, a oczy rozproszą mrok. No tak, mogłam się domyślić! To Pliśka włączyła się do zabawy, co nie często jej się zdarza. Czyli mam już trzy potwory, które bardzo chcą mi umilić nocny odpoczynek.
Już, już miałam się obrócić na drugi bok i zasnąć, kiedy moje uszy dobiegł niepokojący dźwięk. Liczę więc koty w myślach: Psota biega cicho, Totka poznaję, Pliśka trzęsie wszystkim, a Piastka na witrynie jak zawsze. Więc co to? Zrywam się na równe nogi, zapalam nocną lampkę i... Trzy futra uciekają przed jednym małym bobo, które samo robi tyle rabanu, co reszta towarzystwa! I jak tu spać? Przecież taki obrazek trzeba zachować w sercu na pamiątkę
