No to się dokociliśmy
W nocy z soboty na niedzielę, jak szaleć - to z fasonem, więc od razu piątką, w różnych kolorach
Metanka zrobiła nam niespodziankę i postanowiła się rozsypać prawie trzy dni przed terminem. Zdążyliśmy wrócić z imprezy u znajomych (a jeszcze przed wyjściem mówiłam, że to ostatnie nasze wyjście przed porodem i całe szczęście, że do wtorku jeszcze trochę czasu), ja nawet zdążyłam pójść spać, kiedy Metanka stwierdziła, że dłużej już beczkowozem nie będzie i już, chce się wreszcie normalnie pod ogonem umyć, bez kolebania się.
Dała mi czas na przygotowanie porodówki, szybki telefon do wetki (która obiecała, że w razie czego przyjdzie) i zaczęła... Z dwoma pierwszymi kociakami nie zaczekała na profesjonalną asystę, pokładając nadzieje w pańci, której się ręce trzęsły.
Jakoś dałyśmy sobie wspólnie radę, mimo braku doświadczenia zarówno z jej, jak i mojej strony: kociaki rodziły się sprawnie i szybko, Metanka się nimi super zajmowała, w moich rękach zostawiając jedynie rozerwanie błon i pępowinę. Była bardzo, ale to bardzo dzielna.
Pierwsze zdjęcia Zbójcerzątek (imiona robocze)
Krecik (bo jak jest się czarnym i ślepym, to w końcu jak się można nazywać?):
Tygrysiczka (diablo ruchliwa i samodzielna):
Pyskacz (bo pyszczy w niebogłosy "mama, cyca, cyca daj, gdzie jest mój cyyyyyyc?!?!"
Smok (bo urodził się cięższy o 20 g od rodzeństwa, ma ogromne łapy i już jest skłonny do bitki:
I wreszcie Szary Mysz (zdecydowanie wyróżniający się kolorystycznie, kandydat na mamisynka):
Nie ukrywam, że totalnie wsiąkłam, zakochałam się, straciłam głowę
Od razu też mówię, dlaczego wcześniej siedziałam, jak mysz pod miotłą i nic nie mówiłam: otóż całkiem normalnie bałam się zapeszyć. Póki co próby zaciążenia Vireski sie nie udały (i nie wiadomo na dobrą sprawę, czy w ogóle to się uda), Metanka z kolei zafundowała sobie problemy zdrowotne i moje plany pojeżdżenia z nią po wystawach PRZED kociakami generalnie wzięły w łeb. Nie chciałam więc nastawiać się na nic ani ogłaszać czegokolwiek przedwcześnie.
Jedno wiem na pewno: jeśli ktoś mi powie, że hodowla to tylko słodkie kociątka w koszyku, brak stresów i szelest banknotów, to osobiście mu nakopię. Chociaż w sumie ten szelest banknotów się zgadza - wyjmowanych z portfela
Ale co tam, gremliny są bezcenne
