Prawie rok temu na wycieraczce znaleźliśmy kocurka - podrzutka.
Wg wyliczeń wetów, ma w tym momencie około roku, ewentualnie rok i 2, 3 miesięcy.
Mieszkamy z TŻ sami, miasto spore, 10 piętro wieżowca. Oboje pracujemy, na szczęście TŻ w domu, wiec Diego nie zostaje sam...
Wiem, że trochę doskwiera mu samotność ale robimy co możemy i każda wolną chwilę staramy się z nim bawić...
Przytulaśny niestety mocno nie jest...Ale można go było zazwyczaj pogłaskać, wytarmosić po grzbiecie tak, jak to lubi.... Raz nam chorował, tydzień czasy zasuwałam w przerwie w pracy po kota, z kotem do weta za zastrzyk...ale ku naszej radości dość szybko wrócił do formy...
Hormony zaczęły go nosić na początku roku, ale niestety fundusze nie pozwoliły na kastracje... Gadał okrutnie, z przerwami tylko na sen...nawet czyszczenie futerka czy jedzenie nie przeszkadzało mu w wyrażaniu swoich emocji....2 tygoddnie temu mieliśmy z TŻ wyjazd, kot trafił do teściów, gdzie całkiem dobrze się bawił (napomknę tylko, że kotek był kilka razy wyprowadzany przeze mnie na dwór na szelkach, bywa na balkonie, pod mim czujnym okiem), teściowie mieszkają na pierwszym piętrze, więc z ich balkonu mógł obserwować mnóóóóóóóóóóóstwo zdarzeń i niespecjalnie za nami tęsknił, choć na nasz powrót się ucieszył;)
Od półtora tygodnia jest z nami...Przez pierwsze dni był ewidentnie znudzony, troszkę osowiały, co było dla mnie zrozumiałe....
Dramat zaczął się trzy dni temu. Ponieważ ja wróciłam z gipsem na nodze, wysłałam TŻ-ta do teściów razem z kocurkiem, by mógł sie troszkę rozweselić....Wrócili dość szybko bo kot dostał głupawki, rzucał się brutalnie na wszystkich z zębami i pazurami, bynajmniej nie do zabawy. Tęściową przeraził, teścia podrapał do krwi.
Dzień później wysikał się nam na środku pokoju,a sikanie poza kuwetą nie zdarzyło mu się nigdy.
A przedwczoraj....W sumie od samego rana atakował nas ze straszną brutalnością. TŻ ma kilka niezłych dziar na twarzy.
Wierzcie mi, dawno się tak nie bałam;/
Owszem, nigdy nie był słodki, często podgryzał. Czaił się i łapał zębami za stopy(kilka razy guzów się przez niego dorobiłam)....
Ale tym razem.....Udało nam się go w końcu zamknąc w jego pokoju.
Po południu wizyta TŻ u weta, a ta bez wyciagania kota z nosidełka, po usłyszneiu relacji umówiła naszego facecika na cięcie jajeczek:)
W tym momencie mam za soba noc czuwania nad kociakiem, bo narkoza strasznie go powaliła. Zabieg był o 14, a kocie jeszcze o 1 w nocy nie było w stanie same chodzić, wymiotował, mało mi sie nie udusił, bonie był w stanie główki podnieść z kocyka na którym leżał....;/
Teraz już jest w stanie chodzić, pojadł troszkę, normalnie...w miarę korzysta z kuwety....Ale już zdążył się na mnie rzucić z zębami, gdy podnosiłam coś z podłogi. Szczęście w nieszczęściu, że nie miał na tyle siły by sięgnąć do twarzy, ale fakturę dekoltu trochę mi sfatygował...
I tak kot znów( za podpowiedzią weta, do której zadzwoniłam po poradę) siedzi w swoim pokoju, z wodą, jedzonkiem kuwetą i swoim legowiskiem...
Z informacji która uzyskałam przez telefon, hormony mogą go trzymać jeszcze nawet dwa tygodnie..i trzeba się przekulać przez ten czas...
Smutne to....ale ja sie go autentycznie go boję...Ta okropna agresja... Co ja mam z tym moim slicznym fantem zrobić?
