» Nie cze 10, 2007 18:24
Ostatnio jakieś smętne posty były, ale Mia w rui daje w kość. Ostatnie noce właściwie nieprzespane. Od dzisiaj jakby trochę lepiej. Może się skończy. I może uda się ją wysterylizować...
We wtorek byliśmy u nowego weta, jest znany i podobno dobry. Ja akurat mam z nim złe wspomnienia sprzed kilku lat. Jakoś dalej go nie trawię. To on zlecił te badania.
W sobotę pojechałam jeszcze z Mią do wetki, co kroiła moje blokowe. Tam czuję się na miejscu a nie na taśmie. Ale jest to na drugim końcu miasta. Ona dała jakąś nową maść. I tam będę też Mię sterylizować. Jak w tym tygodniu się nie uda to dostanie zastrzyk na powstrzymanie rui i w następnym tygodniu już na pewno.
Ona twierdzi, że to się zagoi, a ja już taka pewna nie jestem. Na razie spróbuję tą maścią, a o tej propolisowej pamiętam.
Strasznie to się wszystko rozwlekło i chyba z mojej winy. Grzecznie słuchałam wetów - "wyleczymy świerzbowca, zaszczepimy i sterylizacja". A trzeba było ją jak najszybciej ciąć. Brakuje mi w takich sytuacjach samochodu (to raz), zaprzyjaźnionego weta (to dwa) no i doświadczenia.
Mia już na dzikusy nie syczy, a jak wpadnie do nich, to zaczepia. Tak, że wygląda tu na taką, co goni inne. Ale one są w klatce, a ona u siebie. Ale nie wiem, czy z jedną to by się nie zaprzyjaźniła...