we wtorek wracałam z psem z działki na piechotke, przez las. Nagle cos nam przebieglo droge w dzikim pedzie, przeskoczylo row melioracyjny i zatrzymalo sie po drugiej stronie rowy w kepie paproci. musiala sprawdzic co to, bo wygladalo jak pekinczyk albo lis, o ile moglam sie z tego pedu domyslec. To byl kot, dorosly, piekny rudy kot, ale w paskudnym stanie, wylusialy, zakleszczony, matowa zmierzwiona siersc, chudy. Jak go zawolalam odezwal sie palczliwym schrypnietym glosem. dal sie wzic na rece, ale bal sie psa, wiec biedny Rambo musial isc przodem bez smuczy i nie mogl sie oglada, bo kot sie denerwowal. dwa razy mi po drodze uciekl zostawiajac mi na szyi krwawa prege. Wreszcie jakos dotarlisy do domu. Rodzina zaproponowalal, zeby go odniesc w to samo miejsce, ale zignorowalalm. zostal odlkeszczony i nakarmiony. w nocy ladowal nam sie do lozka, TŻ sie zlosic, bo nie bedzie spal z "wsiarzem" w jednym lozku. jakos dotrwalismy. w czwartek poszlam z nim do weta, zeby go zbadac. jest zdrowy, lyse placki to slady po bojkach, zostal odpchlony i odrobaczony. pani wetka stwierdzial, ze gwizdnelam komus kota, bo tu ludzie majaj zwyczaj wypuszcza swoje koty, zeby sobie cos upolowaly do zjedzenia. kocur nie wykastrowany, bo to kocur nie kotka, wiec nic w fartuszku nie przyniesie.
Obiecalal sprawdzic swoja baze pacjentow, bo wydawal jej sie znajmy, jesli sie okaze, ze ma wlascicieli, pewnie do nich wroci, jesli nie w przyszlym tygodniu ciachniemy po jajach i szukamy nowego domu.
kot jest przepiekny, ciemno rudy na bokach ma jasnorude kregi. oczy rude. nosek rozowy. jest przelepny i slodki. i nienazarty. zjada sowoje, Pyzy, Tygrysa. Psiem nie pogardzi. boki ma jak kotka w ciazy.
i nie garnie sie na spacerek. na szczescie nie znaczy, ale i tak kada wizyta w kuwecie, to wymiana zwirku, bo zapach zostawia upojny.
i tak ukradlam komus kota.