puss pisze:to fakt, że one mogą nie czuć się dobrze w nowym otoczeniu, ale w starym nie są bezpieczne:
dokarmiają ich 3 czy 4 osoby - rzucając im chleb z pasztetem z balkonu albo rzucając kupki mięsa mielonego na ziemię między kwiatami. jest jedna osoba, która im wynosi wątróbki zmieszane z pokrojonym makaronem. koty mają kilka starych misek (opakowań po margarynie), gdzie mają "wodę" z pływającymi w niej gigantycznymi muchami i ziemią. miski nie są myte i jest na nich pełno much. na porozrzucanych resztkach jedzenia też.
mieszkańcy rzucają w koty kamieniami, karmicielka dostaje anonimy wieszane na klamce, że ma przestać być taka dobra dla zwierząt, bo gołębie "obsrywają" front domu, a przez koty są muchy pod domem.
zabrałam wczoraj Szarutka do lecznicy. biedulek tak się wystraszył, że pogryzł sobie język do krwi. na klombie zostały jeszcze 2 koty: biało-szary i kotka z jednym martwym okiem (jak sobie pomyślę, że mógł je uszkodzić rzucony kamień, to krew mi się gotuje

). Kotka była kotna jakiś czas temu, ale nie udało mi się jej złapać. teraz już brzuch jej się zmniejszył, ale nie wiem gdzie są małe. zresztą czy to jest normalne, że kotka która się okociła spędza pół dnia leżąc na klombie i nie zajmując się kociętami? kurcze, tyle kociaków się rodziło jak byłam mała, a nie pamiętam
na tyłach budynku są jeszcze na pewno 2 koty - jeden czarny, może mieć około 1.5 roku, podobno miał całą pozdzieraną skórę jakiś czas temu. wygląda fatalnie - wielka głowa i chudziutki tułów. i jest jeszcze czarny z białą krawatką, też nie więcej niż 2 lata, też chudzina.
nie wiem co dalej...
ps. Jolek, poznałaś D'Artagnana?

On jest podobno najbardziej oswojony z wszystkich, i mieszkańcy prosili mnie, żeby go zabrać i znaleźć mu dom, bo go żal. ale z kolei jak wykastrujemy obu i puścimy Szaruta samego na teren, gdzie nie będzie innego kastrata, to on tam zginie. chyba, że wykastrujemy jeszcze te dwa na tyłach budynku

to nie tak...
nie można wypuścic kotów w innym miejscu,
to najgorsza ostateczność...
na to potrzeba 2-3 tygodni w nowym miejscu bez możliwosci ucieczki kotów, ze stałym regularnym miejscem karmienia, do którego koty będa mogły sie przyzwyczaić,
a i tak nie ma gwarancji, że po tym czasie koty stamtąd nie pouciekają...
a uciekając wpadaja pod samochody, wdaja się w bójki z innymi kotami, na którego terytorium sie znajdą etc...
wtedy sa zupełnie bezbronne, zdezorientowane, nie maja gdzie sie schować, bo swoje kryjówki pozostawiły w miejscach, z których zostały zabrane...
przenosząc koty umieszczasz je na terytorium innych kotów...
co z nimi?
a zabierając koty stamtąd nie rozwiązujesz żadnego problemu,
brud i smród?
trzeba posprzatać i pomóc osobie, która próbuje coś zrobić na własną rękę,
nie zostawiać jedzenia w ciągu dnia w słońcu, bo muchy będą...
poprosić, aby ludzie nie rzucali jedzenia z balkonu, ustawic czyste nowe miski...etc
jeśli koty będa dobrze karmione, będą odporniejsze - nie będa chorować, to podstawa,
sterylizacja również - nie bedzie smrodu...., nie bedzie umierajacych kociaków,
może te argumenty wystarczą, aby mieszkańcy dali spokój...
potem jest juz tylko lepiej
zostawiając problem nierozwiązany - po prostu zabierając koty i skazując je na poniewierkę i wszelkie niebezpieczeństwa, nie rozmawiając z ludzmi i nie próbując naprawic sytuacji spowodujesz, ze za jakiś czas pojawią się tam kolejne koty i problem powróci...
dlatego wszystko jest do zrobienia w tym miejscu, ale najważniejsze, że zaczęte..
to nie jest tak, że Szarutek od razu zginie, kastraty nie stanowią zagrożenia i konkurencji dla kocurów, zwykle nie zwracają na nie uwagi...