» Sob maja 26, 2007 19:49
Ciocia...
A co, kociaki ?
A co my się tak mamy myć ?
Bo jest święto. I nie gadać, uporządkować w szafie !
A co to święto ?
To bardzo wazny dzień.
A dla kogo ?
A dla waszej mamy.
Ciocia...
Co, Łapeczko ?
A ty tez jestes taka mama...mleczko masz...pysie myjesz...
Pewnie wszyscy znacie takie stare, nieduże domy, które pozostawiona pośrodku ogromnego osiedla, albo przyklejone do wielkomiejskiego podwórka, osłonięte przed oczyma ciekawskich starymi drzewami owocowymi, albo zaroślami czarnego bzu....prawda ?
I w takim właśnie domu mieszkała pewna staruszka, zwana Kociarą , albo Czarownicą.
Staruszka była chuda i lekko przygarbiona, miała siwe włosy spięte w malutki kok, twarz pomarszczona jak zimowe jabłko, ale jej oczy nadal pozostały niebieskie i pogodne, takie, jakie bywają oczy małych dzieci.
Powszechnie wiadomo było, że Kociara jest czarownicą i kiedy dzieci grymasiły przy jedzeniu matki miały zwyczaj straszyć je Kociarą i jej czarnym kotem.
Więc dzieci z podwórka bały się Kociary. Co odważniejsze wczołgiwały się pod krzaki czarnego bzu rosnącego tuz przy siatce otaczającej dom Kociary, ale niestety, nigdy nie udało się im zobaczyć czegoś naprawdę strasznego, no, może za wyjątkiem porcji szpinaku, którą czarownica nałożyła sobie na talerz i zjadła z wyraznym zadowoleniem.
Czarny kot Kociary też nie wydawał się straszny – wylegiwał się na parapecie, albo na kamiennych schodkach i jak każdy inny kot mył sobie pyszczek.
A co się tyczy nietoperzy albo ropuch – nikt nigdy takowych w ogrodzie Kociary nie widział...
O Kociarze mówiono, że nie chciała się przeprowadzić do mieszkania w bloku, które pozostawiła jej córka, ani, że nie chciała wyjechać do syna za ocean. To było naprawdę bardzo dziwne, ale chyba wystarczały jej trzy koleżanki – wiedzmy, które przychodziły w ciepłe, sobotnie wieczory, stukając laskami o chodnik, pokasłując i chichocząc.
Kociara wychodziła wieczorami przed piwniczne okienka i rozstawiała plastikowe tacki z jedzeniem, cicho nawoływała , a wtedy, z ciemności piwnic wysuwały się bezszelestnie, jak cienie – bezdomne koty.
Kociara zagadywała do nich, głaskała chude grzbiety, coś zapisywała w cieniutkim, równie starym jak ona zeszyciku, a potem wracała do swojego domku, gdzie długo w nocy widać było pomarańczowe światełko okna mrugające zza gałęzi bzów.
Pewnego dnia , kiedy kartka kalendarza pokazała datę 26 maja , Kociara poczuła się strasznie samotna. Co prawda dzień wcześniej otrzymała dwie bajecznie kolorowe kartki z wytłoczonymi w obcym języku życzeniami – ale mogła się tylko domyślić, że dotyczą one Dnia Matki.
Za to od rana ze swojego okna widziała dzieci spieszące do domów z przywiędłymi bukiecikami w rękach, mamy niosące niezdarnie namalowane laurki, kartonowe serca, rude doniczki z prymulkami...
I nagle przypomniał się jej czas, gdy jej własne dzieci wręczały jej własnoręcznie narysowane kartki, błędy w słowie „kocham” i smak truskawek ze śmietaną, które zawsze podawała tego dnia na podwieczorek.
Niebieskie oczy Kociary zrobiły się nagle dziwnie wilgotne. Wytarła nos chusteczką i otworzyła najniższą szufladę komody. Tam, w pudełku po czekoladkach leżały wszystkie papierowe serca, rysunki, wstążeczki z bukietów, które już dawno zamieniły się w pył...
A potem wyszła z domu i podreptała w stronę warzywniaka.
Miła pani sprzedała jej pół kilo najładniejszych truskawek i dorzuciła na wierch jeszcze dwie.
Wieczorem Kociara zapaliła naftową lampę, która należała jeszcze do jej mamy i rozłożyła na stole wszystkie pamiątki.
Wyblakłe kolory laurek , spłowiałe wstążeczki wydały się jej nagle żałosne, i coś po raz drugi tego dnia ścisnęło ją w gardle.
- Gdybym tak mogła usłyszeć, jak ktoś po prostu mówi do mnie „mamo” – powiedziała cicho składając swoje skarby do pudełka.
I nagle...coś zaskrobało w drzwi.
Na progu siedziała szara, pręgowana kotka.
.Kotka otarła się o nogi staruszki i położyła u jej stóp świeżo upolowaną mysz.
- Wszystkiego najlepszego...- zawahała się na moment – mamo.
Staruszka uniosła brwi.
- Jak to ? – zapytała.
- Nie pamiętasz kotki, którą zabrałaś spod kół samochodu ? – zapytało zwierzątko. – Leczyłaś mnie, znalazłaś mi dom. Dałaś mi drugie życie ...
Staruszka mocno przytuliła kotkę i już miała zamknąć drzwi, gdy ktoś głośno zaszczekał na progu.
Niewielki łaciaty pies wszedł do sieni i upuścił staruszce prosto pod nogi dużą kość.
- Sto lat, mamo – szczeknął. – To ja, nie poznajesz mnie ? To ty wyjęłaś mnie z kubła na śmieci, przemarzniętego i chorego...Wstawałaś do mnie w nocy, ogrzewałaś i karmiłaś.
Oblizał ciepłym językiem dłonie staruszki i wskoczył na fotel.
A tu już pojawiali się coraz to nowsi goście – ptaki, wiewiórka, ogrodowy jeż.
I każdy, jak laurkę, przynosił ze sobą dobre słowa. Staruszka witała gości a przed jej oczyma przesuwały się dawne wspomnienia – ptak ze złamanym skrzydłem, kulawe kocię...
Nad ogrodem wschodził księżyc – wielki i złoty, a jego światło wypełniało ciemne zakamarki kuchni.
I kiedy stał już wysoko, wysoko na niebie do drzwi zastukał ostatni gość.
Staruszka trochę się na początku przestraszyła – bo był wysoki i miał ciemną brodę, ale kiedy spojrzał na nią i uśmiechnął się zaprosiła go do kuchni.
Usiadł przy stole i przyjrzał się wszystkim gościom.
- Nie przypominam sobie ciebie – powiedziała staruszka. – Chociaż...może jesteś kolegą mojego syna, albo mojej córki...
Ale przybysz pokręcił głową z uśmiechem.
- Mamo – powiedział ujmując w swoje dłonie jej twarz.
Szło z nich ciepło i siła, której zwykle brakowało jej wieczorem.
- Dlaczego tak do mnie mówisz ? – zapytała , a serce biło jej głośno jak u ptaka.
- Spójrz – powiedział. – Najmniejsi z najmniejszych...
I zniknął.
Staruszka zamrugała oczyma. Szybko podeszła do drzwi, a wszystkie zwierzęta pobiegły za nią.
Niestety – gość zniknął, jakby rozwiał się w powietrzu.
Tylko na kamiennych schodkach leżała piękna, kremowa róża , o liściach jak z zielonego aksamitu, pachnąca i świeża...

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!