Pierwszym moim własnym osobistym kotem był Muniek wyciągnięty z gdańskiego schroniska. Teraz mieszka z moimi rodzicami i siostrą w Słupsku i jest najbardziej rozpieszczanym kotem na świecie. (Zwiariowałaś - po co ci kot, ty się lepiej zajmij nauką


Po dorobieniu się własnego mieszkania stwierdziliśmy z TŻtem, a właściwie ja stwierdziłam, że dom bez kota to nie dom i pojawił się u nas Snickersik.



Mieszkał z nami jedynie półtora roku

W międzyczasie na kilka dni zamieszkała z nami Miśka również zabrana ze schronu. Niestety nie udało nam się jej uratować - za mało jeszcze wiedziałam o kotach,a weterynarz zawiódł.
Kolejny kot, który zawitał do naszego mieszkania to była Gruszka.

Z Gruszką to była w ogóle niesamowita historia. Któregoś dnia o poranku obudziło mnie łomotanie w roletę antywłamaniową. Z lekka się wystraszyłam w i piżamie wyleciałam do ogródka zobaczyć co się dzieje. No i zobaczyłam - kota, który w dzikiej panice usiłował wspinać się po tynku. W dzikiem pędzie poleciałam po trochę jedzonka i podałam na parapecie. Kot (wtedy już sprawdziłam, że to dzioucha jest) zjadł i zaczął mruczeć. No to zabrałam do domu - a co miałam robić

Grucha, która jeszcze wtedy nie była Gruchą, zjadła wszystko, co znalazła w misce Snickersa i poszła spać w łazience.
Po wyspaniu zażądała wypuszczenia z domu. Ponieważ myślałam, że komuś uciekła, więc ją wypuściłam, żeby mogła wrócić do domu.
Jakież było moje zdziwienie, gdy na drugi dzień po południu Grucha zapukała do drzwi balkonowych


Zamieszkała u moich teściów i jest tam bardzo szczęśliwa

