Dzisiaj rzutem na taśmę udało się go odłowić, zamknąć w garażu i zawieźć do wetki. Drań nas wodził za nos przez dobre cztery tygodnie - przychodził wtedy, kiedy żadną miarą nie dało się go zabrać na ciachanie.
Kocisko było nad wyraz grzeczne: w garażu po krotkim proteście ułożyło się do spania i przespało cały dzień, a potem pozwoliło się wpakować do transporterka gołymi rękami. Przygotowane rękawice okazały się niepotrzebne, nawet przy pobieraniu krwi.
Najedliśmy się strachu po drodze, bo kocur w samochodzie zaczął ziać i oddychać szybko i płytko, jak wystraszony chomik
A w poczekalni siedziało całe stado psów, na szczęście nie czekaliśmy, umówieni wcześniej telefonicznie.
Kocior teraz już prawie śmiga, ale nie ma tak dobrze: siedzi zamknięty w klatce i sika jak fontanna (podkład już wyleciał na śmietnik, a po nim trzy ręczniki do pralki). A w przerwach między sikaniem dobija się do wyjścia. A ja się cieszę, bo wyniki ma dobre, a w ogóle to wcale nie jest starym kotem - sądząc po zębach, to ma najwyżej trzy lata. Tylko kłów nie ma: trzy ma wybite prawie przy samym dziąśle, a ostatni, który pozostał też jest złamany
Debatowaliśmy nad usunięciem tych resztek kłów, ale koniec końców na razie zostały.
A to Kasownik w całej, jeszcze pełnojajecznej okazałości:
Z pozoru kot, jak kot, tylko... ta miska ma 16 cm średnicy



