Teraz jesteśmy
Z lotniska autobus odjeżdżał dopiero o 19.10, więc dotarliśmy niedawno.
Pan Marek mówił, że w drodze kocio był spokojny. W trakcie czekania na autobus też.
Oczywiście nie obyło sie bez przygód

Na początku autobus na lotnisko spóźnił sie ponad 15 minut (już myśleliśmy, że pojechał wcześniej a następny za półtorej godziny

). Lało jak z cebra, obydwoje z Tż-tem szliśmy pod jednym parasolem, bo tam, cholera, nie ma chodnika ani nawet pobocza, więc lawirowaliśmy między pędzącymi tirami z gracją wymachując parasolką. Jak dotarliśmy na umówione miejsce wyglądałam jak rusałka Amelka

Pan Marek jednak jest dzielny facet, się nie przestraszył i kota wydał. Jak juz kota dostaliśmy rozpętała się burza
Kocio był (i nadal jest) totalnie przerażony, cały dygotał, a źrenice miał wielkie jak spodki. Ale pozwalał się delikatnie głaskać przez kratki transportera.
Teraz kić odpoczywa w przygotowanym dla niego pokoju. Dostał wody i coś do jedzenia. Może zje w nocy. Teraz zaszył się pod sufitem, na regale z książkami.
Weszliśmy do niego pojedynczo, trochę pogadaliśmy i na dziś damy mu spokój.
Kochane dziewczyny, bardzo Wam wszystkim dziękuję za pomoc. Bez Was kić nigdy by pewnie do nas nie dotarł
Bardziej szczegółowe podziękowania będą później, bo dzisiaj już nie mam siły myśleć logicznie
