» Czw maja 10, 2007 20:27
Pewnego razu była sobie kotka. Zwyczajna, bura. Miała białe skarpetki i zielone oczy i była najlepszą mamą na świecie.
Kotka miała dom i nie miała go, była bowiem zwyczajną wiejską kotką, mieszkającą w stajni.
Przyjazniła się z Kasztanem, dużym roboczym koniem i prosiakiem Ryjkiem.
Stajnia była ciepła, przytulna i cicha, toteż dzieci Miau – bo tak ja nazywano – przyszły na świat właśnie tam.
Pomimo, że były to jej pierwsze dzieci, Miau doskonale wiedziała, co ma robić i kiedy już wszystkie, wylizane i uporządkowane przyczołgały się do jej brzuszka , zaczęła głośno mruczeć.
Dzieci oglądali kolejno wszyscy – kogut Kukuryk, Kura Pazura, pies Burek, prosiak Ryjek i koń Kasztan.
I każdy głośno się nimi zachwycał.
Bo tez było się czym zachwycać – dzieci było dwoje, kropka w kropkę podobnych do mamy.
Nie podobały się jedynie gospodarzowi, który uważał, że jeden kot w domu to w zupełności wystarczy.
Miau nie mogła tego zrozumieć – ostatecznie, mieszkanie w stajni nikomu nie przeszkadzało, a miseczka mleka, którą gospodyni stawiała w progu obory po porannym udoju – i tak była niewielka.
Miau dbała sama o siebie. W stajni i w stodole było mnóstwo myszy, więc nigdy nie chodziła głodna. Była też pewna, że sama potrafi zadbać o swoje maluchy.
Ale tej nocy doskwierał jej głód – coś podpowiadało jej, aby nie opuszczała gniazda, i pewnie tylko dlatego gospodarz zabrał nocą całą trójkę, zapakował do starego kartonu i wywiózł do starej szopy, która stała w środku lasu.
Miau bała się, ale silniejszy był strach o dzieci. Dopiero, gdy przez szparę w ścianie wpadły do środka słoneczne promienie odważyła się wysunąć na zewnątrz głowę. Było tu prawie jak w stajni, ale bardzo cicho i bardzo pusto... Nikt nie parskał miękko, nikt nie pochrząkiwał, nikt nie ujadał brzęcząc łańcuchem.
Słychać było tylko poranne piosenki ptaków , szum lasu i brzęczenie muszek.
Była już prawie przekonana, że jest tu w miarę bezpiecznie, gdy w sianie cos zaszeleściło.
- A, dzień dobry – syknęła łasiczka. Wspięła się na tylne łapki i zajrzała do paczki. – Witam, witam, jestem ciocia z lasu...
Miau nie odpowiedziała, bo nie bardzo podobała się jej ta ciocia.
Prychnęła i pokazała pazurki, i łasiczka znikła tak nagle, jak się pojawiła.
Ale Miau wiedziała już, że nie wolno jej zostawiać dzieci samych. Polowała tylko wtedy, gdy była pewna, że nikt nie czai się w pobliżu.
Łapała leśne myszy, koniki polne, a wodę zlizywała z liści łopianu, rosnących dokoła szopy.
Bo Miau była bardzo dzielna kotką.
Brakowało jej tylko towarzystwa i gdy ucinała sobie drzemkę, często śniło się jej, że jest w stajni, i że ciężki koński łeb pochyla się nad nią.
Wiedziała, że wszyscy w stajni martwią się o nią, i pewnie potrafiłaby wrócić do domu – gdyby nie dwójka dzieci, które już zaczynały otwierać oczka.
Kiedy zaczęły chodzić nieco pewniej na swoich delikatnych łapkach Miau rozpoczęła naukę tego wszystkiego, co kot wiedzieć powinien. Jak umyć uszka, jak i czym się bawić, jak nagle stać się niewidzialnym, na wypadek niebezpieczeństwa. Dzieci uczyły się szybko i rosły, rosły, rosły...
Pewnego dnia, gdy nauczyły się wspinać po deskach ścian jedno z nich wsadziło łapkę w szparę tak nieszczęśliwie, że na niej zawisło. Kocię płakało rozpaczliwie, ale Miau nie mogła mu pomóc. Próbowała podskoczyć, ale nie miała się za co złapać.
Kocię płakało coraz ciszej i coraz słabiej szarpało łapką.
Miau ze zjeżonym futerkiem wybiegła z szopy rozglądając się dokoła – ale nie wiedziała, co może zrobić, aby uratować swoje dziecko. Zamiauczała głośno raz i drugi, wzywając pomocy i nagle...usłyszała na ścieżce czyjeś kroki. Tak mógł iść tylko człowiek.
I rzeczywiście.
Człowiek nie od razu zauważył Miau i nie od razu pojął o co jej chodzi, ale w końcu poszedł jej śladem do szopy.
Natychmiast zobaczył kociątko i uwolnił łapkę. Położył je obok Miau , wyjął z kieszeni fajkę i nabił ją tytoniem.
- No i co ty tutaj robisz ? – zapytał, a Miau zamruczała. – Sama w środku lasu...
Człowiek pogłaskał Miau i jej dzieci.
A potem jego wzrok padł na rozpadające się tekturowe pudełko.
- Tak, chyba rozumiem...
Wyjął z plecaka jedzenie i butelkę z wodą, a potem rozłożył na sianie kraciasty koc.
Miau podeszła i położyła się obok, a za nią przyszły dzieci.
- To jest człowiek – powiedziała. – My, koty, nazywamy ich Dużymi.
Człowiek zgarnął dzieci i wsadził je sobie za sweter, a Miau położyła się w zagłębieniu jego szyi.
- Mam nadzieję – powiedział sennie – że nie wyrzucą nas wszystkich jutro z domu...
Ale Miau nie bała się nic a nic, bo widziała, że Człowiek się uśmiecha. Po raz pierwszy od dawna zasnęła twardo i spokojnie, nie myśląc o ciotce z lasu ani o jastrzębiu, który od pewnego czasu coraz częściej krążył nad łąką przed szopą. A człowiek tez spał twardo i spokojnie, bo Miau śpiewała mu do ucha najpiękniejszą kołysankę, w której było dużo o ciepły, fotelu, pełnej misce, ludzkich rękach i o tym, że , że jest taki ktoś, którego uwadze nie ujdzie nawet mała pręgowana kotka, zagubiona w środku lasu...

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!