Siedzę sobie w domu, patrzę na te moje futra i myślę o tym jaka jestem szczęśliwa
Garfield coprawda zdystansował się trochę, ale są chwile, że przychodzi do mnie, strzela mega-zmulone baranki, patrzy głęboko w oczy. I te jego fikołki

wszyscy boki zrywają. Chodzi często rudy wariat i stęka po kątach (znaczy się miauczy). Gania za Fredzią, niejednokrotnie dopada ją i na pamiątkę bierze sobie jej kłaczek. Kiedy natomiast śpią razem czy myją się wzajemnie to przedstawiają taki obrazek, że nie mogę oczu oderwać.
Fredzia z kota totalnie nieufnego stała się moją nieodłączną towarzyszką. Nie ma nocy, żeby się do mnie nie przytuliła. Idę do kuchni... ona za mną, idę do łazienki... ona za mną. Wytrzeszcza te swoje wielkie oczyska i pyta kiedy wreszcie ją podrapię (wredna jestem normalnie, że jej nie miziam 24 na dobę

). Rano kiedy to ja pierwsza wstanę, patrzy na mnie zdziwiona i nie pomiaukuje tylko grucha. Dyzia kiedyś napisała, że jedyny moment kiedy Fredzia miauczy to chwila gdy się jej kurczaka szykuje. To też się zmieniło, krzyczy na mnie ilekroć stoję w kuchni, popędza przy przygotowywaniu jedzenia, włazi pod nogi, nie daje przejść (no bo po co?). A niech się jeszcze zdobędę na odwagę i zamknę się sama w pokoju. Kiedyś to był płacz pod drzwiami, teraz wskakuje na klamkę (robi taki rumor, że umarłego by obudziła).
Nie da się tych kotów nie kochać
I jeszcze raz chciałam (tym razem na oficjalnym forum) podziękować Dyzi. Gdyby nie ona, nie było by przy mnie tego małego burego wariata. Albo umarłaby w tym schroniesku, albo spędziłaby resztę swojego życia (bo kto by chciał dorosłego, dzikiego kota). A tak mam najcudowniejszą kotkę na świecie (kocurka też mam najcudowniejszego

) DZIĘKUJĘ DYZIU
takie mnie dzisiaj z samego rana nostalgiczne przemyślenia naszły