W nocy zrobił jedną kupę - rozwolnioną. Przegrzebałam ją - wydaje mi się - dość dokładnie i nitki nie znalazłam. Z pupy ta końcówka też już nie wystaje: zostawiłam dosłownie kilka milimetrów, więc może się wciągnęła z powrotem...
Po zajęciach, na kóre teraz idę, lecę do wetki (tak koło 14). Napisałam do niej smsa, czy mogę zadzwonić, ale nie odpisała - nie chcę jej przeszkadzić w jakimś zabiegu albo coś.
Poczytałam wątki z kociego ABC - o włosiu anielskim i nitce, pocieszam się, że moje to nitka bawełniania, taka zwykła, a tam chodziło o znacznie "twardsze" materiały (tamta nić służyła do szycia butów). Ponadto tamte koty wymiotowały, odmawiały jedzenia itd.
Markiz takich objawów nie ma, na szczeście.
Co nie znaczy, że usypiam czujność. Do wetki idziemy itd.
Jedzenie odstawione, choć nad ranem moja mama dała im obu miski

Bo właziły jej na głowę i ją drapały, a jak próbowała dać samemu Ebisiowi w zakniętym przed Markizem pokoju, to nie chciał jeść i po wypuszczeniu biegł na miejsce, gdzie zwykle stoją miski i wspólnie z Markizem miauczał na mamę... Ale teraz kategorycznie zabroniłam dawania jedzenia. I je sam Ebiś, biedny Markiz, on tak kocha jedzonko.