No, jeszcze jakieś 8, moze 9, godzin i odpalam sztuczne ognie
Mela spadła wczoraj z niemal 2 metrów: z parapetu wskoczyła na szafkę, tam jest jakieś 10 cm wolnego miejsca, tyłek się nie zmieścił i pociągnął kotę w dół

. Pacnęła na cztery litery, przestraszona schowała się w kartonie.
Dziś skacze, bryka, morduje whiskasową mychę i koncertowo tłucze łapami po Kluninej łepetynie
Krufki dość specyficznie pojmują słowo: "zabawa"; chodzi o to, by kumpelę zaskoczyć (czytaj dopaść znienacka), spoliczkować (czytaj: przywalić wiosłami w łeb, ile się tylko da) i zwiać (czytać dosłownie). I tak na zmianę gonią, dostaja wciry i uciekają
Tosiulencja w tym czasie spokojnie pakuje futrzane piłki do moich butów, wyciąga je i znów ładuje ... pochodzi trochę po karniszu w kuchni .... (ubiję gada!) i znów do piłeczek wraca...
Mela nauczyła się, że Klunia może być wszędzie

, dziś zapałam ją na tym, że zanim położyła się na klapie wucetu (ulubione miejsce na drzemkę) dokładnie zbadała otoczenie: czy czasem w okolicy muszli nie czai się Kluch

Obadała z poziomu gleby, wskoczyła na tronik i dla pewności jeszcze raz posprawdzała zakamarki z lotu ptaka
Podtrzymuję wszystko, co dotyczy Melowego wdzięku słoniątka: kto ma kota, który tyłkiem (żeby inaczej nie rzec) zrzuca ze stołu DONICZKĘ? Dzis dopadła orzech włoski: zrzuciła z parapetu i zaczęła turlać, nie! źle mówię: próbowała tym orzechem zabić wszystko dookoła: drzwi, meble, moje nogi...
Lipnicka śpiewała kiedyś: "ona maaaa siłę, nie wie jaaaaak wielką!" - to o Meli było
Nie mówiąc już o tym, że po jej barankach i tak pewnego pięknego dnia polezę do pracy z podbitym okiem albo rozbitym nosem
Klusia dalej pełni funkcję kuwetkowego dozorcy: niech tylko któraś pójdzie do WC: Kluń stoi nad delikwentką jak kat nad duszą, sprawdzając, czy nie trzeba czegoś zakopać czy chociaż poprawić (głupie stwierdzenie: zawsze przecież można coś poprawić

)
Idę zawalczyć o swoje miejsce w domu: Kluń się centralnie na tapczanie wyłożył...
Grzecznie poproszę, może mnie przygarnie
