anna57 pisze:OOOO, witam po długiej przerwie..
Znowu szukamy kota....

Żaden mi ostatnio nie zginął!

Agent, po dwuletniej, pani Mirceo, przerwie, miewa się tak samo dobrze jak na początku.
Kończę sprawę Musi. Co prawda, bardzo się różnimy, albo raczej - nie rozumiemy, ale jednak mam nadzieję, że w końcu chodzi nam o to samo.
Tak jak pisałam do p.Moniki, nie uważam się za ideał, ale Musi nie chciałam zrobić i nie zrobiłam żadnej krzywdy. Żałuję, że zainteresowane osoby nie widziały jej w tych momentach, kiedy wyglądała na szczęśliwą, a przynajmniej - "nie wyglądała na wystraszoną"-. Wówczas obie "żyłyśmy nocą" i trudno było zrobić dobre zdjęcie...

Jasne, że była zestresowana, dlatego znalazła sobie cichy kącik na dzień i wychodziła na potrzeby fizjologiczne i jedzonko. Moje mniejsze psiaki są dość ekspansywne i bardzo chciały się z nią bawić, na co kicia nie pozwalała a ja jej do tego nie zmuszałam! Na tych nieszczęsnych zdjęciach trzymał ją mój mąż, ale nie zauważyłam, by "na siłę" przyciskał ją do kogokolwiek. Dzieci nie dotykały jej wcale!
Wiem, że byłoby O.K., gdyby została, bo zawsze tak było, z wyjątkiem Blackusia, który kilka dni po wzięciu ze schroniska padł nie wiadomo na co
Oddałam ją, bo czułam, nie, wiedziałam że jej byłym opiekunkom nie podobałoby się, że byłaby prawdopodobnie jednak kotką wychodzącą, czego z początku nie planowałam, ale... ona "przyszła z wolności" i za ta wolnością tęskniła. Przynajmniej ja tak to widziałam. Wychodziłyśmy na spacery na ogród, na smyczy. Kiedy wracała, ocierając się i mrucząc, zdawała się dziękować za ten spacer i prosić o jeszcze

Nie wypuściłam jej nigdy samej i bardzo tego pilnowałam, ale czułam, że w końcu to nastąpi.
Problem powiększonego brzuszka był nader dyskusyjny. Tak jak wspominałam w mailach, faktycznych objawów niedrożności jelit, bardzo charakterystycznych (w pewnym sensie o to właśnie chodzi z naszym weterynarzem, bo kiedy nasz pies miał klasyczne zaczopowanie jelita z wymiotami śluzem, żółcią i brakiem wypróżnień, ten tak lubiany przeze mnie pan dr zbagatelizował objawy, omal nie doprowadzając do jego śmierci i ratując mu życie operacją w ostatniej dosłownie chwili - i to być może na sugestię innego lekarza, z którym się kontaktowałam - dlatego
gdyby Musia miała objawy niedrożnego jelita, nie mogłabym tego nie poznać! Z tego powodu -gdy mój roczny wtedy pies zatkał się kamykiem - w zaawansowanej ciąży trafiłam do szpitala, bo nie muszę nikogo przekonywać, że patrzeć na cierpienie zwierzęcia i nie umieć mu pomóc, to dość trudna sztuka... dlatego
pamiętam) kotka NIE MIAŁA! Jeszcze w transporterze, gdy odwoziłam ją p.Kasi, jadła mięsko, czego nasz stafford od początku choroby nie robił!
Myślę, że główne nieporozumienie między nami tak naprawdę polega na tym, czy kota wypuszczać, czy nie. Zawsze istnieje ryzyko, że nie wróci. Ale czy w istocie jest szczęśliwy w niewoli?! Jeśli bowiem chodzi o inne kwestie - weterynaryjno-żywieniowe, nie mam sobie nic do zarzucenia (prócz tej jednej, nierozwiązanej sprawy z naszym zaprzyjażnionym wetem

)
Zabrałam Musię w dobrej wierze. Potwierdziłam to zdawaniem stałych relacji z jej pobytu u nas. W tej chwili nie szukam nowego kota na własną rękę, proponując komukolwiek dom. Dałam wcześniej ogłoszenie, jeśli ktoś się zgłosi i będzie kotek, który nadawałby się do nas (a po tych niełatwych doświadczeniach już chyba wiem jaki musiałby być), to O.K., przyjmę go. Jeśli nie - nic na siłę. Jako matka trójki dzieci i 3 psów + jednego "cudownie uchowanego kocura", mam co robić.