Sopiś zabrany z lecznicy jednak przeze mnie (dawno nie jechałam tak szybko przez miasto - jeszcze na dodatek w "korku tarchomińskim", cud że mnie znowu żadne rondo nie zaatakowało

) odsypia właśnie wrażenia w sypialni z Tanitą

(ktrórej też dzisiejszy dzień dał w kość - nie ma to jak nowa praca

).
Nasza cudowna Pani Doktor dzwoniła do mnie w ciągu dnia, wysłała smsa, a w końcu i tak na mnie zaczekała (ponad pół godziny

), żeby mi Sopcia we własne ręce oddać.
Zachowywał się ponoć cudownie grzecznie, nie płakolił nic, zaprzyjaźniać się chciał koniecznie z psem w szpitaliku, dał sobie wszystko obejrzeć, zrobić zabieg, a jak się już po nim obudził, to miał "taaakie wielkie oooczyyy" (słowa Pani Doc.) i w ogóle nie rozumiał, czemu tyle spał

. Zapłaciłam
(jak za zboże - to jednak droga lecznica), zabrałam wyniki Mrufki (niestety, siusiu co prawda ma niezłe pH, ale ciągle w nim krew, więc urinary zostaje - a ona go już tak nie lubi

) i pojechaliśmy do domku (już bez wariactw, zarzynania silnika i wciskania się przed tiry

). Biedny Miś niestety nie wytrzymał i zesiusiał się w transporterku

, więc sporo czasu po powrocie zajęła mu toaleta.
Wydmuszki są śliczne - sądzę, że jeszcze się obkurczą, bo na razie są spore

, siusiaczek wysunięty na wierzchu. Humor mamy, formę bosską, apetyt też (dostał troszkę mokrej animondy), jeszcze jutro posiedzi w sypialni, dla spokoju wszystkich zainteresowanych (Mruf dostała wścieku, jak wniosłam do domu transporter pachnący lecznicą).
A w weekend zawitają do nas goście
