
Ale pewnej nocy nie wrócił. Mijała 23.00,24.00,01.00, 2.00 ... nic cisza. O 3 -ciej nad ranem mój mąż jeszcze raz wyszedł poszukać kota. Latał w piżamie dookoła bloku i wołał kici kici.........Wyglądał jak "stuknięty".
3.00 i nic. W końcu zmęczeni poszliśmy spać.
Była niedziela, ciepły poranek około 7-8. Nie pamiętam dokładnie. Nagle przez otwarte okno słychać delikatne miauuuuu . Zerwaliśmy się z łóżka.
JEST, jest, nasz Togiś wrócił.

Przynieśliśmy go do domu. Czmychnął za wersalkę. Ani pić, ani jeść, ani siusiu. No cóż musi dojść do siebie. Ale za jakiś czas dostrzegliśmy na podłodze krwawe plamki. Co to jest?........
Wytargałam kota zza wersalki i zaczęłam oglądać na wszystkie strony. Normalnie kontrola niemalże osobista. I nic!
To nie możliwe, na pewno coś jest nie tak tym bardziej, że plamy są świeże.
Zabrałam się do kolejnych oględzin..........................................................