U nas już spokojnie.
Właśnie Cosia zrobiła piękną, poprawną kupkę do doniczki z kwiatkiem, a jaką dziurę wykopała

Cały pokój zasypany!
Wczoraj wieczorem było nieco nerwowo po telefonie do mojego weta.
Wizje miałam dramatyczne w wypadku braku kupki do rana, czyli wizyty na klinice. Po pierwsze Jurek nie pojedzie, bo pracuje. Czyli ja
Naprzód w kontenerku z kotem przez wertepy, bo ulica rozkopana, do auta jest kawałek.

Do tego będzie ślizgawica i błoto i się wywrócę, a Cosia ucieknie, bo kontenerek się z pewnością otworzy.
Ewentualnie jak dojdę, postawię Cosię z tyłu na siedzeniu, ona tam będzie płakać, a ja się oglądać i spowoduję wypadek
Autko to nic, ale w czasie wypadku otworzy się kontenerek i Cosia ucieknie na skrzyżowaniu w innej dzielnicy i już jej nigdy nie znajdę.
Jeżeli jednak dojadę, to dr Bieżyński z pewnością zrobi jej lewatywę, albo coś gorszego i potem Cosia pobrudzi sobie kubraczek

, który będę musiała zdjąć w domu i oczywiście nie założę tego zapasowego sama, więc z pewnością będę musiała dzwonić do Jurka w trakcie zajęć ze studentami, żeby natychmiast wracał do domu myć Cosię i przebierać, bo w końcu ma to opanowane, jak mógł wyjść z przyjęcia, to może i z pracy tym bardziej...
Itd......
Grunt to pozytywne nastawienie!
Jak ja Cosię prosiłam o tę kupkę....Na wszystkie możliwe sposoby.
Nawet myszkę na gumce zagrzebywałam w kuwecie, a tylko ryjek jej było widać, żeby weszła i coś zrobiła....
I wyprosiłam!
Ona nie jest całkiem beznadziejna chyba
Kochani, byle do piątku!