Wczorajszy wieczór miał być spokojny, pełen relaksu.
Jak tylko wskoczyłam w dres i skończyłam pisać post na forum, zadzwonił telefon "pani Jano, znalazłyśmy kota, on nie może uciekać".
Ubrałam się, zabrałam transporterek, poszłam. Faktycznie, pod blokiem leżała szylkrecia z rudym noskiem, na pierwszy rzut oka - połamane obie przednie łapy. Kiedy ją wkładałam do transportera bardzo groźnie fuczała. Było ciemno więc nie byłyśmy pewne czy to jedna z "naszych" dziczek (jest szylkretka z rudym maźnięciem na nosie), czy kot, który komuś wypadł z okna.
Obdzwoniłam kilka osób z forum, niestety grypa szaleje. Na szczęście TŻ chorej galli zaoferował pomoc, zawiózł nas na Białobrzeską, gdzie kotką z wypadku zajęto się od razu.
Koteczka była we wstrząsie, miała problemy z oddychaniem, jedna łapa pogruchotana i ze złamaniem otwartym, druga lepsza, ale też nie w całości. Wetka natychmiast zajęła się kicią - rtg na szczęście nie wykazało obrażeń wewnętrznych (tzn. nie było odmy i przepona cała), ustabilizowano kotkę, dostała kroplówę i baterię zastrzyków. Temperatura ok - 38,1. Kicia była straszliwie przerażona i obolała, ale po lekach, podczas kroplówki zaczęła nawet mruczeć i dawać brzucha do miziania

W pewnym momencie narobiłam rabanu, bo zobaczyłam jak trzecie powieki zachodzą kotce na oczy, przybiegła wetka, puknęła małą w główkę i ujrzałyśmy zdziwione oczęta - kicia po prostu przysnęła
Po kroplówce zawieźliśmy kicię do szpitala na Powstańców Śląskich, na Białobrzeskiej w nocy nikogo nie ma i gdyby coś się w nocy zaczęło dziać, nie byłoby komu jej ratować. Mam nadzieję, że nie było takiej potrzeby, będę dzwonić.
TŻ galli dzielnie mnie wspierał i woził, aż do wpół do dwunastej w nocy. Bardzo mu jestem za to wdzięczna.
Dziś po pracy zabieram kotulę z powrotem na Białobrzeską, do chirurga. Trzeba naprawić łapki...
Karmicielki miały przykleić wiadomość na bloku, pod którym znalazły kotkę. Ciekawe czy ktoś ją szuka
Nazwałam ją Nosek.
Zaczął się sezon spadających kotów
