Przeżyłam chwile grozy... Zresztą cała rodzina miała to samo, ale ja chyba trochę bardziej...
Rodzice pojechali na święto rodzinne. W pewnym momencie odbieram telefon od mamy. Poprosiła mnie, żebym zobaczyła, czy kot, który leży na środku głównej drogi na naszej wsi (przejeżdża tamtędy średnio 1 samochód na pięć minut, w niedziele na 15) przypadkiem nie jest Kickiem... Serce zaczęło mi walić, ale wzięłam worek foliowy i poszłam. Ostatni odcinek przebiegłam.
To nie był Kicek, na pewno... Uszy stojące, wszystkie łapy... Ale stan tego kota był straszny... Osłoniłam ręce workiem i przeniosłam biedaka na trawiaste pobocze... Wracałam przez las, popłakałam się po drodze, bo dopiero wtedy dotarła do mnie powaga sytuacji, dotarło do mnie, jak bardzo kocham tego kota... Teraz też mam wilgotne oczy... Zaczęłam się modlić, żeby wrócił... Cały i zdrowy, żeby ktoś go przygarnął i dał nam znać... Rozejrzałam się trochę po lesie i po okolicznych działkach...
To nie był Kicek...
