Lucuś nam choruje
W niedzielę rano roznosił dom, szalał, biegał, zagryzał się z Ochcią, a wieczorem nagle i niespodziewanie go ścięło. Siedział nastroszony, widać było, że się źle czuje i do tego był cały rozpalony. Lecznica była już nieczynna, ale mieliśmy w domu Tolfedynę, więc mu daliśmy. Po pół godzinie kot był jak nowy, znowu szalał. W poniedziałek rano - super. Po naszym powrocie z pracy - super. Myślałam wobec tego, że to była jakaś chwilowa niedyspozycja. Ale koło 21szej znowu to samo - kot osowiały, wysoka gorączka. Godzina była już zbyt późna, żeby go brać do lecznicy, pojechałam, żeby zdążyć przed 22gą i kupić Tolfedynę. Kupiłam, daliśmy zastrzyk, po pół godzinie kot znów jak nowy.
Tym razem nie dałam się jednak zwieść i mimo, że rano Lucuś szalał, wcinał jedzonko jak trzeba i uciekł mi na klatkę, jak wychodziłam do pracy - po powrocie zapakowałam go do transportera i pojechaliśmy do lecznicy. W samą porę, bo znowu zaczęła go brać gorączka, w lecznicy miał prawie 40 stopni
Podczas badania okazało się, że boli go, jak mu się uciska nerki, aż syczał. Ale potem to już syczał cały czas - w sumie przy takiej gorączce, to wszystko pobolewa.
Muszę złapać mocz do badania, jak najszybciej. Pewnie trzeba też będzie zbadać krew, chociaż profil nerkowy był w normie w badaniach robionych jakiś miesiąc temu
Na razie dostał antybiotyk (chyba Synergal, lub odpowiednik - w zastrzyku, mnie się mylą nazwy dwóch antybiotyków - jeden jest w tabletkach, drugi w zastrzyku), Tolfedynę i kroplówkę podskórną. Zobaczymy co będzie jutro. Na razie siedzi trochę skulony, nie chce jeść, widać że nie czuje się najlepiej
A ja się o niego bardzo boję, bo drugi test białaczkowy wyszedł mu dodatni

I jak tak na niego patrzę, to mam po prostu deja vu, tyle że zamiast czarnego kota, widzę burego
Boję się, że białaczka się zaktywowała...