Miałam wczoraj przygodę, do tej pory...brrrr...nienawidzę smrodu kocura...
Bratowa Piotrka przygotowała ciuszki dla ubogich rodzin. Spakowała w torbę i postawiła pod wiatą...byłam u nich wczoraj, zapakowałam wór do samochodu...i poszłam po Justysię do przedszkola...już idąc do budynku poczułam woń "wspaniałą"...jak wróciłam do samochodu odkryłam, że ten worek był oznakowany...myślałam, że w drodze powrotnej się pohaftuję...wywaliłam wór na podwórko i dawaj pryskać wszystko neutralizatorem...teraz samochód ma zapach cytrusowy z tłem...gorsze przede mną, śmierdzi też mój ukochany płaszcz, którego nie mogę ot tak ani spryskać ani uprać, pozostaje pralnia

rajstopy wyrzuciłam, buty się wietrzą, a mimo tego, że umyłam od razu nogi - Otis i tak wąchał moje łydki jeszcze cały wieczór...wracam wieczorem z baletu dziewczynek, a tu...jakiś kocur z sąsiedztwa postanowił przebić rywala...wstawiłam worek do garażu i pomstuję...nienawidzę takich sytuacji...teraz muszę przepakować ten wór, mając nadzieję, że uprane i uprasowane rzeczy w środku nie śmierdzą...kiedy ludzie pojmą, że kocury TRZEBA kastrować...