Dziekuję za wszystkie życzenia
Od razu piszę - wszyscy, którzy wczoraj ok. 18.45 w autobusie linii 184 słyszeli krzyk obdzieranego ze skóry kota mogli być świadkami powrotu Budynia do domu....
A teraz w miarę możliwości relacja z łapania świerzego powietrza....
Wyjechalismy w czwartek bladym świtem. Koty były bardzo grzeczne, szybko wyjęlismy je z kontenerków (po raz pierwszy był wariant dwóch kontenerków, wcześniej wchodziły w jeden. Słońce wschodziło, dzień zapowiadał się uroczo... Budyń był cicho....do Marek....Potem zaczął koncert. Jak złapał mnie zębami za rekę, pomyslałam, że może jest głodny. Dostał przygotowane na droge chrupki. Zjadł je dość łapczywie. Bardzo chciał się zakumplowac z fryzurą pani na siedzeniu przed nami. Łaził w tą i nazad. I miauczał.... W pewnym momencie nie wyłapałam, że kręci się charakterystycznie i kopie w mój polar. Ja patrzę a Budyniek.... normalnie się na mnie...

No, kaktusa postawił.... Na szczęście TZ zareagował bardzo przytomnie, czyli wyciagnął chusteczkę i reklamówkę, zebrał co trzeba i nawet chyba nikt poza nami nie zauważył. Stwierdzenie 'kot cię osrał' nabrało dla mnie nowego znaczenia. Potem kot się trochę zamknął, ale nie długo....
Wreszcie w Łomży wyszliśmy na mały spacerek. Oczywiście Budyń był niepocieszony, że musi mu wystarczyć mały trwaniczek i nie można zwiedzać sklepów. BluMce i trawniczek to było za dużo. Po spcerku kicior trochę zamilkł, nawet przez pół godzinki pospalismy... Niestety, ostatnie pół godzinki podrózy spędził w kontenerku i zamkniety, bo znowu bardzo chciał pokazać kto rządzi. O BluMce mało piszę, bo to kot anioł, prawie cała drogę spała, ew. wyglądała przez okno.
Po sześciu godzinach podróży dotarliśmy do teściów. Tam przywitała nas jazgotliwa mała sunia zwana Puśką. Budyń oczywiście zaraz poczuł się jak u siebie, psa pogonił i poszedł pić z jego michy. Biedna BluMka uciekła, schowała się w kanapie i tam przesiedziałą pól dnia, drugie poł - pod szafą. Wyszła dopiero jak zamknęliśmy jeden pokój wyłacznie do kociego użytku. Z dnia na dzień kicia radziła sobie coraz lepiej. Obejrzałą nawet z bliska jezioro i omal nie zapolowala na parkę kaczek... Podczas jednego ze spacerów złapała nas ulewa, BluMka wracała w transporterku, ale Budyń nie dał sie spakować i niosłam go na rękach... Grzbiet mu zmókł, ale jak fajnie wygladał, jak łapał rączkę od parasola i do siebie przyciągał

Generalnie koci wyglądali na zadowolone. BluMka trzeciego dnia nadal uciekała za kanapę na psie szczekanie, ale szybciutko wychodziła. Puśka okazała się wyjątkowo wrednym psem - Budynia omijała, ale BluMkę ganiała z jazgotem. Bardzo się zdziwiła, jak czwartgeo dnia została pogoniona z pazurami....

Poza tym - jak ona goniła BluMke, zaraz obok materializował się Budyń i tłukł suńkę w ogon... BluMka dzielnie spacerowała juz po całym mieszkaniu. Poza tym stłukła 'kryształ' teściowej o...kant dupy (excuse le mot). Po prostu chciała z podłogi wskoczyć na regał... Wyskoczyła na dobre metr siedemdziesiąt, ale górnej krawędzi szafy nie sięgnęła i lecąc w dół potrąciła biodrem salaterkę.... A teściowa, która chorowała w drugim pokoju, stwierdziła: "Jak usłyszałam, jak mówicie, ze potłukła kryształ o kant dupy, to myślałam, ze się zakaszlę ze śmiechu..."

Budyń też sobie znalazł ciekawą zabawę - wykradał chrupki pojedynczo z psiej miski, niósł w okolice psa i tam na jej oczach zjadał te chrupki... ależ pies bulgotał ze złości.... Budyń za to miał baaardzo zdziwione oczy, jak taką chrupkę podkradła mu BluMka...
No i tak nam było miło, ale niestety, czas wracać. No to wracaliśmy. Pierwsze pół godziny Budyń w kontenerku. Drze morde. Wyciągamy z kontenerka - nadal drze. Ale jakby mniej. Pomiaukuje do Łomży. Tam spacerek. Z zaglądaniem do kwiaciarni, fotografa i baru (chińskiego

) Potem kotek prawie aniołek, nawet pospalismy sobie troche... Od czasu do czasu miauknął. Ale od Marek się zaczeło - ciągłe nieprzerwane wycie. No to kota w kontenerek, kontenrek w polarek... A ten dalej. Po 40 minutach wysiedliśmy na dworcu zachodnim. Kot się zamknął. Idziemy na autobus miejski, zeby podjechac przystanek. No i w tym autobusie Budynior wydał z siebie takie dźwieki, że po prostu ludzie patrzyli na mnie jak na zbrodniarkę....

A potem się okazało, ze on.... był głodny... Ja oczywiście miałam naszykowaną porcję chrupek na drogę, ale sama tak się kiepsko czułam, że zapomniałam....
No i od powrotu do domu nie ten sam kot. Cichutki, przytula się, wtula, całą noc przespał na kołdrze, ledwo wstało 6-ej... No to mu od czasu do czasu głosno miauczymy nad uchem i pytamy czy aby go ktoś nie zamienił...
O BluMki jeździe mało piszę, bo po prostu schowala się w kontenerek i spała całą drogę....
A po przyjeździe zadzwoniłam i umówiłam ją na sterylizację. O czym w innym wątku...