Dawno nic nie pisałam, bo nic intrygującego się u nas nie działo, koty zdrowe, baraszkujące, istna sielanka. Za długo to chyba trwało... w ubiegłą środę po południu Inka zwymiotowała. Zdarza się to kotom od czasu do czasu, pewnie zbyt łapczywie jadła pomyślałam, ale po pewnym czasie znów torsje i tak jak za pierwszym razem była to nie do końca strawiona treść żołądkowa, to potem tylko żółta wydzielina i na końcu jakby spieniona ślina. Co u licha, zakłaczenie (ostatnimi czasy zrobiła się taka lizawka, wylizywała wszystkie pozostałe futra) a może czymś się struła? Ostatni posiłek, to rozmrożony i sparzony filet drobiowy, na brzegach lekko przyschnięty. Czyżby to jej zaszkodziło? Zjadła najwięcej z pozostałej dwójki (Sara jada tylko suche), która ma się doskonale. Podałam jej bezo-pet, ale po pół godzinie zwróciła.
Nie byłam w stanie pisać na bieżąco na forum, więc teraz opiszę wszystko po kolei. Będzie długo, bo muszę to z siebie "wypluć". W piątek zadzwoniłam do weta, przyjechał wieczorem, obadał ją (wymacał lekkie zgrubienie w dolnej części brzucha, temperatura w normie. Pierwsza diagnoza – stan zapalny jelit, zastrzyk rozkurczowy, coś przeciwbólowego, jakiś antybiotyk, dopyszcznie parafinę. Pozostało czekać na efekty, które w zasadzie się nie pojawiły, oprócz tego, że mniej wymiotowała. Była nadal apatyczna, polegiwała na przykurczonych łapkach. Cały czas od środy nic nie jadła i raz, czy dwa popiła wody, co zaraz zwrócila. Wykazywała zainteresowanie miską z jedzenie, ale siedziała nad nią i się „modliła”.
W sobotę zdecydowaliśmy się na bardziej szczegółowe badania, tym bardzie, że do teraz nie wiem, czy Inka jest wysterylizowana i choć nie miała u mnie żadnych rujek, ale bywa że kotki mają ciche rujki, więc badania, czy z ewentualną macicą wszystko w porządku były niezbędne. Z podstawowych badań krwi nic nie wynikało, morfologia ok, lekko podwyższone leukocyty, które mogą świadczyć o stanie zapalnym jelit. Wyniki badań krwi o profilu wątrobowym i nerkowym miały być w poniedziałek. Żyły Inka ma cienkie i pewnie też odwodnienie sprawiły, że po pobraniu krwi na jej ogolonych łapkach powstały brzydkie krwiaki. Dalsze badania trzeba było niestety zrobić pod narkozą. Rentgen nic nie pokazał poza zagazowaniem żołądka i początkowego odcinka jelit. Na usg przez te gazy wet nic nie mógł wypatrzeć niestety. Nakłuł jej nawet brzuch, żeby sprawdzić, czy tam się coś nie dzieje, ale nic, wiec nadal nie wiadomo, co dokładnie Ince dolega, poza tym że po podaniu narkozy Ina zwymiotowała trochę luźnej, nie zbitej sierści... może to podrażniło jej przewód pokarmowy. Dostała kolejne zastrzyki, do doopska parafinę i została podskórnie nawodniona. Była mokra na grzbiecie od nawadniania i fłusta od parafiny… obraz nędzy i rozpaczy.
Wybudzała się bardzo długo, podobno tak jest przy bardziej otyłych kotach, że narkoza zbierze się w tłuszczyku i później długo się jeszcze uwalnia. Mam nadzieję, że przy okazji trochę schudnie, chociaz tego po niej nie widać, a po kroplówce wydaje się jeszcze grubsza. Przykryta dwoma ręcznikami wydawała się chłodna, ok. 3-ciej w nocy położyłam się z nią do łóżka i całą noc przespała pod kołdrą. Ja ze zmęczenia zapomniałam coś jej podłożyć, więc zsikała mi łóżko. Przez prawie całą niedzielę spała, później nadal siedziała na przykurczonych łapkach i nadal nie wiadomo było do końca, co w niej siedzi. Odebrało mi to energię całkowicie. Wieczorem, znów wizyta weta i kolejne zastrzyki (gentamecyna, przeciwbólowy, rozkurczowy i coś jeszcze), kroplówka i parafina. Zostało czekanie do dziś na wyniki krwi pod kątem wątroby i nerek i ewentualne badanie krwi pod kątem trzustki.
Tymczasem ja późnym wieczorem ponownie spróbowałam namówić ją do spróbowania jedzenia. Na siłę wcisnęłam jej do pyszczka kęs sparzonego mięska, jakoś przełknęła, a potem zjadła tak na odczepnego ze dwa naparstki z mojej reki. To był malutki kroczek do przodu. Położyłam się spać pełna optymizmu. Inka przyszła do mnie , położyła się obok na poduszce (w tej chorobie zrobiła się wyjątkowo potulna i przytulna

). Zajęła się toaletą, najpierw mojej twarzy

, a potem umyła sobie łapki. Usłyszałam też dźwięk, jakby się jej odbiło i burczało jej leciutko w brzuszki… i tak leżąc z nosem w jej futrze zasnęłyśmy.
Reszta kociambrów asystuje we wszystkim, domaga się też pieszczenia, szczególnie Filip czuje się odtrącony jak zajmuje się Inką i próbuje wpychać się pomiędzy mnie i Inkę. Sara kilka razy chociaż przeszła się po poduszce za naszymi głowami, Limek zaległ w nogach.
O siódmej rano obudził mnie znajomy dźwięk wymiotującej Inki. Wstałam przerażona, w wyobraźni już miałam tragiczne obrazy, ale jak spojrzałam na te wymiociny, to się ucieszyłam – zawierały sporą ilość rozmiękłej sierści… chyba to jednak totalne zakłaczenie. Podawać jej będę w związku z tym dalej parafinę. Dziś już raz podałam jej małą strzykawkę parafiny, tak jak wczoraj wymasowałam brzuszek, co nawet jej się podoba, a może przynosi ulgę i wmusiłam trochę jedzonka i wierzę, ze z najgorszego wychodzimy.
Wet przed chwilą zadzwonił, że są już wątrobowo-nerkowe wyniki badań krwi. Są w normie, tylko leciutko podwyższona kreatynina (jeśli dobrze usłyszałam), co wg niego może być skutkiem wymiotów.
Tego posta pisałam wczoraj, ale nie mogłam wysłać z braku dostępu do internetu. O wczorajszym popołudniu i dniu dzisiejszym napiszę później, teraz ide zająć się Inką, bo zaszyła się w szafce na buty przed biegającymi kotami... najbezpieczniej czuje się na moich kolanach, mimo zamęczania jej podawaniem parafiny.
A tak wygląda chorutka Inka, już w nieco lepszej pozie niż przez poprzednich parę dni, ale widać że po przejściach, tłusta w pewnych okolicach i na łapce widać krwiaka.
