» Śro lut 07, 2007 0:38
Klólewno – jesteś jednym z tych moich adoptusiów, których nigdy nie zapomnę, może ze względu na to, że nasza znajomość trwała dość długo. Zobaczyłam cię na początku września, w starych kojcach dla nutrii, na ogródkach działkowych, na skraju małego miasta, gdzie mieszkają moje znajome panie karmicielki.
Byłaś maleńkim szkieletorkiem, jeszcze wtedy dymnym, bo skrajnie niedożywionym, bardzo krzyczałaś i bardzo łapczywie jadłaś ziemniaki z sosem, które na szybko ci zorganizowałam. A potem dostałaś imię i byłaś pod troskliwą opieką jednej z pań. Często cię odwiedzałam. Patrzyłam jak szaleńczo gonisz spadające liście w ogrodzie, jak jesz z apetytem gotowanego kurczaka, jak zasypiasz na przygotowanych specjalnie dla ciebie poduchach.
Wzięta do domu jednej z karmicielek ze względu na chłody, błyskawicznie nauczyłaś się korzystać z kuwety. Rosłaś i tyłaś. Byłaś taką okrągłą, puszystą kluchą, która lubiła wskakiwać mi na kolana i lizać szorstkim jęzorkiem po brodzie. Miałaś ulubioną szmacianą lalkę, której zawsze zdejmowałaś fartuszek i którą włóczyłaś po podłodze uderzając jej głową o deski. Miałaś też niebieską, piszczącą myszkę, której nie cierpiałaś. A najbardziej lubiłaś drzeć stosy kartek na kawałeczki najdrobniejsze jak się dało. I lubiłaś jeszcze witaminki – takie różowe serduszka o smaku tuńczyka.
Potem wzięłam cię do siebie, spędziłaś u mnie trzy tygodnie. Byłyśmy u weterynarza, nawet węzełków chłonnych nie miałaś powiększonych, zabiliśmy robaki i miałam potem z tobą tylko jeden problem – nie chciałaś jeść animondy, jadłaś tylko whiskasa i ziemniaki z sosem, szłaś na kompromis tylko wtedy, kiedy w miseczce pojawiał się suchy Hills z tuńczykiem.
Obiecałam ci cudowny dom i znalazłam właśnie taki dla ciebie.
Kiedy po sześciu tygodniach twojego pobytu tam dowiedziałam się, że zachorowałaś, nie zmartwiłam się specjalnie. Pomyślałam, że taka silna i dzielna koteczka jak ty da radę. Kiedy dwa dni później okazało się że nie żyjesz nie mogłam w to uwierzyć. Nadal nie mogę. W niedzielę odwiedziłam miejsce, w którym spotkałam cię po raz pierwszy i wydawało mi się, ze wyleziesz do mnie z pod starych desek i folii, jak zwykle.
Chciałabym bardzo wiedzieć dlaczego umarłaś, bo dla mnie to ważne (niektórzy mówią, że nie mam innych problemów – może i nie mam…), ale powoli godzę się z tym, że nie dowiem się tego nigdy. Nikogo nie podejrzewam o złą wolę. Po prostu czasami tak bywa, że nie da się wiedzieć z całą pewnością, co się wydarzyło.
Zresztą nawet jeśli wiedziała bym co się stało, nic to by nie zmieniło kotku.
Klólewno – tak bardzo mi żal, że nie potrafię tego wyrazić. Żal mi, że nigdy nie będziesz Królewną, że nie zdążyłaś nauczyć się wymawiać „r”, żal mi, że nigdy cię nie odwiedzę w nowym domku.
Asiu – jeśli jakoś źle zrozumieliście moje wcześniejsze wpisy, jeśli wzięliście coś do siebie – nie było to moim zamiarem.
Ten przydługi post jest też dla mnie formą autoterapii, muszę się pozbierać, chociaż idzie mi wyjątkowo ciężko (niektórzy mówią, że się nudzę, może mają rację…).
Myślę, że można zamknąć wątek Klólewny.
Biegaj po tęczowych łąkach kochanie.