bo może znajdzie się ktoś, kto będzie chciał poczytać sobie,
o kotach w moim życiu.
a może o tylko jednym kocie

z drugiej strony ten temat zapewne spadnie na sam dół,
ale mam potrzebę się wygadać.
posłuchajcie...
Wstęp (tylko dla tych, którzy nie mają co robić)

dzieciństwo spędziłam w dużym starym domu z dużym podwórkiem wyłożonym kamieniami na jego tyłach. Na tym podwórku zawsze mieszkały koty. spędzałam z nimi mnóstwo czasu, małe kocięta sypiały w kieszeniach mojej kurtki czy bluzy.
pamiętam, że kiedyś urodziło się w tym samym czasie 12 kociąt (na podwórku mieszkały 2 kotki, a o sterylizacji wtedy nikt nie mówił). kotki mieszkały na werandzie domu. miały tam pudełka i kocyki. pewnego dnia z kuzynką znalazłyśmy na ulicy obcego kociaczka z zaropiałymi oczkami i zaklejonym noskiem. zabrałyśmy go do tych maluszków, żeby go nie zostawiać na ulicy. w przeciągu kilku dni wszystkie 13 kociąt zmarło...
miały straszną biegunkę...
siedziałam przy nich kiedy umierały.
miałam wtedy 10 lat, może mniej.
Najważniejszym kotem mojego dzieciństwa był Pikuś.
Pikuś był ogromnym burym kocurem, podobnym do Brutuska-Tygrysa (jeśli ktoś wie o jakim kocie mówię

Dziadek i ja zabieraliśmy często Pikusia do domu. Sypiał wtedy na fotelu przy piecu. Pewnego dnia Pikuś wdał się w bójkę i później spędził miesiąc w domu gdzie leczyliśmy go jak tylko potrafiliśmy. Niestety, gdy tylko wyzdrowiał, wyszedł na dwór i nie wrócił. Znaleźliśmy go w ogrodzie martwego. Poległ w bójce z innym kocurem. Nie potrafił być kotem niewychodzącym (zresztą był niekastrowany). Bardzo po nim płakałam.
Później naprawdę długo nie było w moim życiu żadnego kota.
Przez kilka lub nawet kilkanaście lat...
Przeprowadziłam się z rodzicami do nowego domu
i nawet nie rozważałam posiadania kota.
Pewnego dnia, 2 lata temu, na naszym podwórku pojawił się czarny kociak. wzięliśmy go do domu, ponieważ było bardzo zimno i kotek cały się trząsł. Wywiesiliśmy ogłoszenia w sklepach - kotek był bardzo zadbany, podejrzewaliśmy, że ktoś się po niego zgłosi. Jednak minął tydzień i nikt się nie odezwał. A przez ten tydzień bardzo się przywiązaliśmy do czarnego znajdki.
Kiedy już mieliśmy zdjąć ogłoszenia, pojawiła się pod naszą bramą babcinka o lasce, prowadzona przez córkę, która przeszła po lodzie i śniegu z drugiej części osiedla, bo dopiero teraz znalazła ogłoszenie. Opisała mi kotka tak, że nie miałam wątpliwości, że to był jej Olek

(kotek był czarny, ale miał przy ogonie kilka białych niteczek).
Kiedy mały zniknął, poczuliśmy, że w naszym domu zrobiło się pusto, i postanowiliśmy przygarnąć jakiegoś kota. uparłam się na rudzielca.
Był luty i nigdzie nie było rudych maluchów. wszyscy kazali mi czekać do wiosny. ponieważ byłam bardzo niecierpliwa,
zaczęłam przeglądać ogłoszenia w Wyborczej i trafiłam na ogłoszenie o kotku lubiącym wodę.
zadzwoniliśmy i umówiliśmy się na następny dzień na odbiór kotka
(żadnych ankiet, umów adopcyjnych, szczegółowych pytań).
kotek okazał się całkiem sporym 8-miesięcznym buraskiem z białymi i rudymi łatami (dziwne jak na kocura).
został znaleziony jako 4-miesięczny maluch ze złamaną miednicą, po potrąceniu przez samochód. ludzie, którzy go znaleźli, zajęli się nim, i kiedy już został wyleczony, zamieścili ogłoszenie. tak właśnie Maks pojawił się w moim życiu.
Ufff, ciekawe kto przebrnął przez tą epopeję

a teraz do rzeczy:
Maks i ja jesteśmy razem od 2 lat. od samego początku sypiał ze mną w łóżku i to ze mną był najbardziej związany. wykastrowaliśmy go jak tylko do nas trafił, co niezbyt wpłynęło na jego zachowanie. u poprzednich właścicieli, którzy mieszkali w mieście w bloku, Maks mógł wychodzić na zewnątrz (jego złamana miednica nic ich nie nauczyła

Gdy trafił do mnie, robił wszystko żeby się wydostać na dwór. Na szczęście mieszkałam wtedy z rodzicami w duzym domu w małej miejscowości, gdzie nie było nawet asfaltowych dróg.
mieszkaliśmy sobie z Maksem tak przez półtora roku, w czasie którego Maks dwukrotnie wypadł z okna z pierwszego piętra

Od pół roku Maks i ja mieszkamy w centrum miasta, w mieszkaniu na czwartym piętrze. razem z nami mieszka Emilka, półroczna kotusia z FA, oraz mój TŻ. Mimo tego, że Maks i TŻ bardzo się polubili, a ja pokochałam Emilkę, moja więź z Maksem jest bardzo wyjątkowa. Jest to taka więź jaka tworzy się między człowiekiem, a tym jednym jedynym kotem - głęboka zależność i miłość. Maks jest najcenniejszym co mam. Nauczyłam się, że ja go nie posiadam, a jeżeli, to w takim samym stopniu on posiada mnie. Nie wiem czy potrafiłabym żyć bez Maksa. Kiedy miałam wyjechać na dwa dni, w samochodzie wpadłam w histerię, że tęsknię za kotem.
Wiem, to już ekstrema

to chyba tyle. mogę tylko powiedzieć, że jestem obecnie na Maksa obrażona, ponieważ był bardzo niegościnny wobec Jędrusia. ale zapewne mi przejdzie. W następnym poście wkleję zdjęcia Maksa, bo ten post jest już za długi.
Czy Wam też zdarzyło się wytworzyć taką głęboką zależność z którymś z Waszych kotów? wiem, że z każdym czujemy się związani, ale to o czym piszę, to jest coś głębszego. to jest taka wielka miłość na całe życie
