Armata to przemiły, wykastrowany kocur. W karcie opisano go krótko: „bury, pręgowany grzbiet; nogi, brzuch białe; b. potężny”. Faktycznie nic więcej nie trzeba, żeby rozpoznać Armatę pośród innych kotów. Rozmiar go wyróżnia: naprawdę jest się do czego przytulić! Przy tym Armata to łagodny sybaryta kochający pieszczoty. Po prostu: poczciwy olbrzym z sercem na łapie.
Oczyma wyobraźni nieraz widzę ogromnego Armatę, jak zwinięty w kłębek wyleguje się na wygodnej kanapie u boku ukochanego człowieka i leniwie mrucząc, nadstawia mu podgardle do drapania … Ale rzeczywistość wygląda inaczej. Biedny Armata już szósty rok czeka na dom w sopockim schronisku. Na dodatek rozchorował się i z kocim katarem trafił do izolatki. Koci katar to głupstwo, ale nie w schronisku. Poza tym czy Armata w ogóle będzie chciał walczyć z chorobą? Jak długo można tak żyć?
Czy ktoś zabierze Armatę ze schroniska i wynagrodzi mu te sześć straconych lat?