Dzień z życia kotów
Popołudnie. Pukanie do drzwi. Sąsiadka.
Cześć, wiesz, Zuza dostała chyba pierwszej rui. Strasznie się męczy biedaczka, aż mi jej żal. No, ale trzeba przeczekać, potem zabieg i będzie spokój. Ale ona się tak męczy... Nie da się jej jakoś pomóc?
Ropoczęłyśmy dyskusję, mocno teoretyczną. Nagle między nogami śmignął mi kot. Krecik. Poleciał do sąsiadów.
Przypomniały mi się opowieści Oberhexe, jak to Viresce w rujce "wujkowie" pomagali. Hmm, a jakby tak Krecik?
Sąsiadka Krecika lubi, ucieszyła się, powiedziała, że jak będzie chciał wracać, to do mnie zapuka, a na razie niech siedzi u niej. No to niech siedzi...
Parę godzin później...
TZ wrócił do domu. Ponieważ rano dostałam jakiegoś złośliwego nerwobólu w barku, TZ kupił mi w aptece Ben-Gaya. Nasmarowałam się, ubrałam cieplutko. Ufff, zaczyna działać...
Łup!!! Dostałam z bani w te bolące plecy z całej siły, a potem coś mi zaczęło wygryzać sweterek

Hmmm, Amiga...
Po kilkukrotnej próbie wypesrwadowania jej tego w końcu się poddałam

i ... nasmarowałam jakąś szmatkę odrobiną Ben-Gaya.
Amiga już od kwadransa odpływa na szmatce, a Filip patrzy na nią dziwnie z góry
Krecik od paru godzin siedzi u sąsiadki

Z Furią, ona też poszła, zapomniałam dodać. W przyzwoitkę się będzie bawiła?
