Ponieważ po jednej z gonitw choinka nam zatańczyła (obróciła się, kiedy któryś z kotów przebiegł jak wiatr między łańcuchami przy podłodze - całe szczęście, stojak jest duży, a sama choinka przywiązana sznurkiem do karnisza okna, przy którym stoi) i dzisiaj straciliśmy kolejną bombkę, drzwi do salonu są zazwyczaj zamknięte. Dyzio ma zwyczaj rozedrzeć się na całe pysio tak, jakby mu łapki ktoś wyrywał, z przeciągniętym "auua!!!". Dziś wyśledziłam go po takim krzyku - siedział na stole (pustym) w jadalni i darł się w stronę zamkniętych drzwi, za którymi czaiła się choinka. Oczywiście był to jego kolejny łobuzerski wybryk, bo kiedy mnie zobaczył, postanowił uciec, zburzył obrus na stole i ostatecznie z niego spadł, a nie zszedł. Krzywda mu się nie stała, udało mi się go złapać i nawet dał się potrzymać chwilę na rękach...
Wczoraj za to wymył dokładnie Fuksa, kiedy siedzieli sobie razem z Dużym na kanapie. Fuks siedział obok Dyzia i dał się wylizać, aczkolwiek minę miał nietęgą

.
Fajne takie zwierzaki

. Tylko mama trochę żałuje, że cudna przyjaźń jest między psem Fuksem i kotem Dyziem, a nie kotami Milusią i Dyziem

. Koty tolerują się wzajemnie, pobawią się razem i pouprawiają zapasy (Milusia raz podeszła do śpiącego Dyzia i chyba stanęła mu na nodze albo ogonie, na co Dyziek się na nią wydarł, a ona sobie w końcu poszła

), ale o wylizywaniu czy wspólnym spaniu chyba na razie możemy tylko pomarzyć
