W swojej okolicy koty dokarmiam od ładnych kilku lat.Zawsze są takie które przychodzą tylko na jedzenie i to nie zawsze .Póżniej znikają.
Ale sa i te z którymi jestem wyjątkowo związana,traktuje je jak swoje.
Mają wszystko ,specjalnie zrobione piwnice ,jedzenie czasami lepsze niż nie jeden domowy. I to dla nich za mało .W tym roku po kolei odchodzą mi koty.Na wiosnę młody czarny kocurek ,latem następny .I teraz dwa tygodnie temu Ślepak.Kot 5 letni ,którego wykarmiłam od maleńkiego na serkach .Przez tyle lat nigdy nie znikał,pewnie przez to że jest ślepy na jedno oko.A teraz zniknął ,przepadł jak kamfora,zabierając ze sobą jeszcze jednego 8 miesiećznego kocurka.Otrucie odpada ,piwnice przekopane i nic.A zresztą kocur który został ,cały czas ich szuka i czeka.Może zrobiłam błąd kastrując tylko kotki.
Został tylko on i sterylizowana kotka ,ale ona jest z tzw cieni,która tylko przemyka i nieraz zobaczę jej ogon.To na podwórku obok .A na moim
w lipcu przybłąkały się dwa malutkie kociaki .Koteczka którą nazwałyśmy Wersalka ,spała w starej wersalce na śmietniku i Piwniczniak ,który od razu skorzystał z piwnicy.Były tak dzikie że jadły dopiero jak znikałam z podwórka.Przez ten czas przeszły kk ,dawałam im antybiotyki i zrobiły się dośc ufne.Ale zostały na podwórku do wczoraj .Wczoraj znalazłam Wersalkę zabitą przez samochód ,w godzinach szczytu chciała przejść przez Koszykową ,bardzo ruchlią ulicę.Po co ?Został tylko Piwniczniak i dwa stare koty.I zaczełam się zastanawiać czy wszystkie koty wolnożyjące odchodzą i zostawiają te miejca w których mają wszystko.To wszystko chyba ponad moje siły.Za bardzo się do nich przywiązuje i zastanawiam się czy mam dalej tyle siły żeby się dalej kotami zajmować .Oczywiście są jeszcze inne miejsca ,ale tam koty tylko dokarmiam .Z tymi byłam najbardziej związana




