Na "dzień dobry" cioteczkom...
Odrobaczenie
Jak pamiętacie, wetka dała mi na wynos tabletkę Pratelu.
Podzieliłam.
Pół dla Koć, jedna trzecia dla Rudego Gnoma.
Rozglądam się i widzę, że żadna Tłusta Kota ze mną nie mieszka. Pewnie miałam permanentne delirium przez ostatnie trzy lata skoro mi się wydawało, że tu jakaś była.
Wolałam się upewnić, więc przeszukałam wszytskie zakamarki. Pod łóżkiem, pod kanapą, za toaletką nic. W końcu w rogu szafy znalazłam jakiś maleńki futrzany kłebuszek. Tak wygląda 5 kilo kota, któremu nie do końca powiodła się dekotyzacja.
Dobra. Mam Grubą i mam tabletkę.
Pora jedno wsadzić w drugie.
Kiedy nad polem walki opadł pył bitewny okazało się, że mam na rękach dwa piekne pięciocentymetrowe sznyty. I dwa siedmiocentymetrowe na brzuchu od ciosu tylnymi łapami kociraptora.
Opatrzyłam rany i poszłam nadziać Pratelem młodego.
Na mój widok od razu się rozgadał:
- Oooo, jesteś! Dawaj sniadanie! Co, tylko jedna chrupka? Dobrze, że przynajmniej spora... I smakuje inaczej... Nie ma sprawy. Jak nie karmisz to się chociaż weź za głaskanie!
C.D.N









