Powinnam chyba napisac co i jak ... przepraszam ale cięzko było cokolwiek sklecić
Kolcia od wtorku była w swoim nowym domku u Rózy ...
zaakceptowała Różę od pierwszej minutki.
Dzwoniłysmy do siebie dziennie, więc na bierząco wiedziałam co i jak z Kolusią. Wiadomości były super, w końcu Kola była w cudownym miejscu i u cudownej osoby. Postępy o jakich słyszłam z ust Rózy wprawiły mnie w zachwyt. Widac było ze KOla własnie na to czekała..na dom gdzie mogła rządzić ... i gdzie miała człowieka tylko dla siebie.
Nagle dzien po tym jak przegadałysmy blisko godzinkę przez telefon z Różą , cale w zachwytach, gdzie słychac było tylko ochy i achy,.... zadzwoniła telefon... "Kola nie zyje"... nie uwierzyłam ...niby czemu miałam wierzyc.. przecież wszystko było dobrze... Kolcia była zdrowa...
okazało się ze nie wytzryamło serduszko Kolusi

nigdy nie udało sie osłuchac jej serduszka ... Kola zawsze u weterynarza tak głosno mruczała ze było to niemozliwe. Nie było tez zadnych podejrzanych symptomów, które wskazywałyby ze Kolcia jest chora.... a może były tylko ja nie zauwazyłam?
Kola nie nacieszyła się zbyt długo nowym domkiem, to nie sprawiedliwe...
Kolusiu, mam nadzieję ze jeszcze kiedys sie spotkamy.... ze na mojej drodze kiedys znajdzie sie kot, w którego oczach zobacze to co widziałam w Twoich.... ze popatrzę i będę wiedziała ze to Ty ..... za TM bedziesz szczęśliwa ...zamrucz do nas czasem cichutko .....
