» Nie mar 23, 2008 13:52
Może jakąś grupę wsparcia założymy?? Jesteśmy "rodzicami", którzy wplątali się w pętlę bezstresowego wychowania... Odczułam to wyraźnie dziś. Poranek wielkanocny, a ja chora. Nie mogę zwlec się z łóżka. Kaszel, gardło, katar, "niemoc" totalna... Sniadania nie ma... Mąż podjada czekoladowe zajączki, i deklaruje, że jak będzie głodny, to sobie żura świątecznego odgrzeje i jaj nagotuje. Ja umieram, ale resztkami świadomości myślę sobie, że przynajmniej mam posprzątane... Jak dobrze: czyściutko, spokojnie, grzeszę - ale trudno, dzieci nie ma, cisza, mąż wyrozumiały... Dobra, pozostały dzieci kocie. Jeść trzeba dać, zatkać dwa rozdarte i marudzące pychole. Wstaję... Myślę o gorącej herbacie w ciepłej kuchni, soku malinowym, miodzie... Potykam się o rozbebeszoną paproć... Wdeptuję w grudy ziemi... Potem wkraczam na... plażę... W moim własnym przedpokoju mam plażę z góóóry drobniutkiego żwirku wdeptanego pieczołowicie w dywan... (A odkurzacza przecież nie włączę, bo trafię do piekła bez przystanku). Obrus, mój piękny, świąteczny bieżnik, był siedzibą, w której ukrywał się obrusowy potwór. Potwór został zlikwidowany, jego siedziba zniszczona, nigdy żaden potwór zagrażający Dużym już tu nie zamieszka... Obrus został zrównany z ziemią...
To tyle. Gdy stoję w skrajnej rozpaczy na środku mieszkania, w atmosferze nijak nieprzypominającej świątecznej, wyłaniają się... Włochaty pulpet (jak twierdzi EwKo) oraz wyczesany, grzeczny Cześ. Miaukom powitalnym i buziaczkom nie ma końca. Och, wiesz, tak tęskniliśmy...