Coś wam napiszę. Dokładnie w tym miejscu, w którym Henryk miał zrobione zdjęcie na rękach, 10 lat temu znalazłam identycznego jak on kota. Z tym, że tamten lezał na podlodze i przypominał raczej skórę z kota, tyle że oddychającą, a na nim leżały wtulone kocięta. Początkowo, z daleka myslałam, że lezą one na jakiejś brudnej szmacie, dopiero później rozpoznałam w tym kształcie zwierzę.
Podniosłam bezwładnego, zachudzonego do granic możliwości kota. Nie wierzyłam wlasnym oczom, byłam pewna, że umrze. Jednak stało się inaczej. Buras, bo tak go nazywaliśmy w domu, przeżył i wyzdrowiał. Stał się dużym, tłustym kotem monitorowym. Prowadził normalne, leniuchowate, dostatnie życie. Rozstałam się z mężczyzną, z którym wtedy mieszkałam ( jak to bywa w zyciu) i Buras został z nim, bo nie chciał zaaklimatyzowac się u mnie w nowym miejscu, tylko wrócić do domu. Mam nadzieję, że żyje do dziś.
Jak tylko zobaczyłam zdjęcie Henryka, to serce mocniej mi zabiło, bo to samo miejsce, taki sam kot. Bardzo chciałabym, żeby i on w końcu znalazł swój kochający dom, żeby zdążył dotrzeć do niego ktoś, zanim jeszcze jest czas. Koty w tym schronisku maja bardzo mało czasu. Kilka razy zdarzało mi się wrócic do schronu po przemysleniu w domu decyzji o zabraniu jakiegoś kota i okazywało sie, że przyszłam za późno. Raz była to kwestia 15 minut. Kot został w tym czasie uśpiony.
Niestety ja sama nie mogę pomóc Henrykowi i zabrac go do siebie. Mam jednak nadzieję, że znajdzie się ktoś i zdąży wyciągnąc go z tego piekła.
Kciuki za dom dla Henryka
