We wtorek jak wychodziłam do pracy to jeszcze bardzo gorączkowała.

Podałam jej leki i niestety musiałam wyjść. Po dyżurze leciałam do domu jak wystrzelona z procy.

Kiedy zasapana i spocona weszłam wreszcie (całe szczęście, że nie było korka na Grota) do mieszkania okazało się, że Hathor czuje się zdecydowanie lepiej

. Już nie gorączkowała, wymiotła wszystko z miski (nie tylko mokre ale i sporo suchego) i ma ochotę na zabawę. Wypuściłam ją z odosobnienia i wtedy się zaczęło. Najpierw nieśmiało zaczepiała Rademenesa, podrapała fotele, mimo, że spryskałam je szuwaksem odstraszającym

. Pobawiłam się z nią i Menim badylkiem. Około 22.00 obydwoje stwierdzili, że chyba jest za spokojnie w domu i użądzili gonitwę wywracając przy tym co się da

. Kiedy padnięta po całym dniu pracy i nerwów kładłam się spać zabawa trwała w najleprze. Od czasu do czasu słyszałam groźne pomrukiwanie i syczenia. Nie zwracałam na to uwagi. Sama nie wiem kiedy usnęłam. Jednak nie dane mi było spokojnie pospać. Około 3 nad ranem Hathi uznała, że już powinnam wstać. skoczła na łóżko i zaczęła się bawić moimi włosami a potem bezceremonialnie uciachała mnie w nos.

. W środę o 6.00 zrobiłam Hathor kolejny zastrzyk. Zostałam ofukana o warczona i obsyczana,ale udało mi się małą bestyjkę jakoś ugłaskać. Pogoda w dzień była nieciekawa więc moje kochane sierściuchy prawie cały dzień przespały. Hathor już nie gorączkowała

i oby tak zostało. Wczesnym popołudniem wyszłam do pracy. Zostawiłam klucze koleżance, która miała do nich zajrzeć koło 20.00, no i zajrzała. Wysłała mi SMs-a, Ze wszystko w pożądku. Mieszkanie nie zdemolowane i koty się nie pozabijały. Dzisiaj jak wrócę do domu zrebię małej kolejny zastrzyk - zostaną jeszcze dwa. W poniedziałek idziemy do Weta na kontrolę. Mam nadzieje, że po chorobie Hathi zostanie mi tylko mój bolacy nos.To wampirzyca jedna.

Pozdrawiam.