Campari. Lady Campari. Moja dziewczynka, nikomu jej nie oddam - pamiętacie jak pisałam?
Otóż stało się całkiem odwrotnie
Kiedy przyjechała Tinka, w domu zaczęło robić się coraz ciaśniej. Nie do końca oswojona Campari zaczęła mnie coraz częściej unikać, a ja nie miałam dla niej czasu...
Wkońcu któregoś dnia usiadłam, zaczęłąm się zastanawiać, myśleć myśleć myśleć i wymyśliłam

Za kilka dni moja mama miała mieć imieniny, świetna okazja, świetny pomysł - pomyślałam... Wiedziałam, że dla Campari lepiej będzie gdzieś, gdzieś gdzie ktoś będzie miał dla niej czas, usiądzie weźmie ją na kolana, oswoi...
"Nie ma lepszego miejsca niż rodzinny dom" - mawiają, i ja zgadzam się w 100% z tą teorią, tym bardziej, żę to jest jedyne miejsce gdzie nie miałabym oporów oddać żadnego zwierzaka z mojego stadka
Narobiłam zakupów, wielka kuweta, tona najlepszego żwirku, masa żarcia, zabaweczki... Spakowałam kota i ruszyłam w podróz. Podróż na południe Polski, do rodziców.
Szok. Niesamowity szok na twarzach rodziców, że przyjechałam, jeszcze większy na widok Campari
W sumie nie spodziwałam się tak przychylnej reakcji z ich strony

Leidunia została.
Napoczątku była bardzo zestresowana, nowe miejsce, nowi ludzie, nowy KOT!!!! O to się dziewczynce nie spodobało najbardziej. Prychanie, fukanie, kocie obelgi w kocim języku...
Czas. Tego potrzebowała maleńka żeby przekonać się, że trafiła do raju na Ziemi, oazy gdzie ludzie mają największe serduszka, gdzie będzie najszczęśliwsza pod słońcem...
Dzisiaj razem z koteczką moich rodziców stanowią parę nierozłącznych przyjaciółek, razem śpią, nawzajem się myją, razem jedzą i razem biegają tupiąc jak dwa rozwścieczone słonie
A co na to moi rodzice? "Kampari. Nasza Kamparka"
