Dzisiaj u nas bardzo pracowite przedpołudnie.
Od dawna już zabierałam sie do posadzenia cebulek ślicznych kwiatuszków, które mamy nadzieję, zakwitą nam pięknie na wiosnę. W końcu mimo deszczu się zmobilizowałam. Przy efektywnej pomocy Loli posazło całkiem sprawnie.


Kaszmir, ciepło okryty moją bluzą, robił za stoickiego mędrca i patrzył na nas z lekkim politowaniem. Zdawał się mówić:" Oj dziewczyny, i po co to? Mało to zielska rośnie za oknem??"


Potem przeniósł się na balkonowy murek, dając wszystkim do zrozumienia, że ma sporo WAŻNYCH spraw do przemyślenia i nie bedzie się zadawał z kimś kto zajmuje się tak nonsensownymi rzeczami jak grzebanie w ziemi nie w celu, hmm...jak to powiedzieć...bardziej sensownym
I nawet przez jakiś czas dawałyśmuy się Roodemu nabrać na tę całą jego mądrość. Aż do chwili, gdy nakryłam tego poważnego myśliciela i filozofa na zlizywaniu kropel deszczu z balustrady balkonu.
"Mam cię kłamco jeden" zawołałam z triumfem. Kaszmir spojrzał na mnie i gdy zrozumiał, że wysiłek poszedł na marne i szlag trafił poważny image, z szelmowskim błyskiem w oku zawołał przeciągle: "Mrauuuu" i pognał z dzikim tupotem w głąb mieszkania ciągnąc za sobą uszczęśliwioną Lolę
Doniczki z uśpionymi roślinkami zostały usytuowane na klatce schodowej, aż do chwili wzejścia, bo u nas w domu każdy pojemnik z w miarę sypką zawartością, z którego nie wystają druty pod wysokim napięciem jest uznany za nową, fajną kuwetkę
