Wczoraj był udany dzień. Nalepka -Osman pojechał do nowego domku. Darł w nim mordkę do rana, ale teraz już śpi wymoszczony w pościeli. Łezki mi poleciały, bo w ogóle się na dom tymczasowy nie nadaję. Wiem przecież, że Osmanek bdzie miał świetnie u moich przyjaciół i już w sobotę go zobaczę, a mimo to...
Wczoraj też przybyła do nas niezastąpiona i odważna Bijou na akcję. Chodziło o określenie płci i kondycji nowych kotów, które siedzą w ostatnim pokoju. Uzbrojone w rękawice ochronne dopadłyśmy pierwszego czarnucha. Bijou przyciskała do podłogi, ja czyściłam uszy, pryskałam Frontlinem i zaglądnęłam pod ogon (chyba dziewczyna, ciemno pod tym ogonem...). Pacjent odwdzięczył się Bijou natychmiast - ugryzł ją w palec przez te ochronne rękawice
Do drugiego podeszłyśmy z większą rezerwą. Nastąpiła zmiana rękawic (Bijou dostała gumowe), zrobiłyśmy kilka głębszych wdechów, pocieszająco poklepałyśmy się po ramionach i do dzieła... Złapałyśmy szaraczka. Dociskamy z całych sił, ale już po chwili... dotarło do naszej świadomości, że mały w ogóle się nie rwie i patrzy na nas jak na debilki. Wzięłyśmy go bez rękawic za kark, a ten potulny jak baranek zaczął się tulić

Stwierdziliśmy komisyjnie (Paweł się włączył), że to chłop i że nadaje się już do adpocji. Bardzo się ucieszyłam, bo miałam już umówione spotkanie z kimś chętnym na te koty, ale bałam się, że takich dzikusów nikt nie weźmie. I tak przeuroczy burasek po odrobaczeniu i przycięciu pazurków pojechał wczoraj do nowego, bardzo wesołego domu:
Ostatnie kocio to kompletna porażka. Nie dało się nawet złapać, skakało i wyprawiało różne inne popisy, które może przemilczę. Bijou ma na to świetne określenie: matriks.
Moja dzielna pomagierka pomogła mi wymyślić imiona dla nowych kocurków. I tak: burasek to Ginger, a czarnuszki: Guiness i Karmi. Wieczorem wstawię ich zdjęcia spod szafy.