Z radością informuję, że już nie szukamy domku dla Berta.
Dziś wieczorem Bercik wrócił do swojego domu

. Okazał sie wielgachnym kocurem ("Ale schudł biedulek! Ważył 8 kg") o imieniu "Mruczuś"
Okazało się, że w lipcu miał jechać do weterynarza, właściciel postawił go w transporterze obok auta, chiał samochód odkluczyć, a kot w tym czasie rozpracował zamknięcie. Sądzimy, że po prostu własciciele nie znali do końca zasad działania skomplikowanego mechanizmu zamkniecia

, ale dziś im pokazaliśmy jak to działa (mam nadzieję że kot więcej nie nawieje).
Mimo poszukiwań po wszystkich krzakach nie znaleźli kota. A on połaził trochę, a jak w tyłek zimno się zrobiło to przybłąkał sie do nas
Efekty przyniosło rozwieszenie ogłoszeń w każdym wejściu do "desek" i "szesnastek" na moim osiedlu. Państwo M. własnie dziś wracali po tygodniu nieobecności i przy windzie zobaczyli ogłoszenie. Natychmiast zadzwonili i po 10 min. byli u nas. Nie mieli wątpliwości, że to Mruczuś. Już przez telefon podali kilka szczegółów z rysopisu kota.
Przyniesiony został kiedyś zimą przez syna, zabrano go z ulicy i miał tylko przemieszkać "te mrozy". To było trzy lata temu. Był już wtedy dorosły, wykastrowali go i pokochali.
Kobieta mnie wyściskała, oddała kasę za leczenie (z marżą

). Za 4 dni mają się zgłosić do weta. Mamy być "w kontakcie", będę więc wiedziała jak się żyje Bertowi-Mruczusiowi. Wytłumaczyliśmy, że waga jaką teraz osiągął (5,5 kg) jest optymalna i nie muszą "chudzinki" podciągać do 8kg
Cieszę się, że tak się ta akcja skończyła. I znów obiecałam sobie, że nie będę znosić kolejnych kotów do domu

(
chociaż teraz się miejsce zwolniło...
)