Gdzies mi w oko wpadlo cos na temat zwirkow, pochlaniania zapachow i ze kocie kupy nie smierdza. Kot sie ponoc wysrywa po cichu i dyskretnie. Ponoc.
Bo wyobrazcie sobie takiego Mamuta. Mamut duzy nie jest. Walcowaty, na krotkich nozkach, z nieduzym lebkiem i jeszcze mniejszym rozumkiem. Za to z dupa jak wiadro.
Mamut, szanowni panstwo, otoz Mamut przystepuje do sprawy calkowicie po swojemu. Wieczorem, po pracy, kiedy szykuje sobie obiadek, zeby na cieplo cos zjesc, Mamutto rozpoczyna arie operowe wraz z walka na gole klaty z niewidzialnym wrogiem. Wyje radosnie, cwierka, pospiewuje, mniauczy, mlaska i z przytupem bryka po mieszkaniu.
To jest wstep przygotowawczy.
Po wstepie nastepuje czesc glowna dramatu. Mamutto ni stad ni z owad staje w rozkroku na srodku kuchni, robi wielkie oczy, po czym... na zajaca, kicajac w pospiechu gna do kuwety. Po chwili odglosow grzebania w kuwecie slychac solidnie uderzenia o dno. Dupa jak wiadro ma swoja geneza. Zmilcze, w czym.
Mnie w trakcie przygotowywania posilku po chwili oczy zachodza mgla, zaczynaja lzawic...
To byla czesc glowna dramatu.
Teraz zakonczenie o wdziecznym tytule "ratuj sie kto moze!"
Otoz Mamut po wykonaniu planu wydaje w czelusciach krytej kuwety solidne "niuch niuch, sniff", nastepnie... wyrywa z tejze zaczadzonej kuwety z kopyta, z uszami na plask i przymglonymi slepiami. A za nim... gdyby zapach mial kolor, z otworu wejsciowego kuwety wysnuwalby sie powoli zgnilozielony, metny opar i obejmowal cala kuchnie.
W te pedy trza albo uciekac, albo ratowac obiad biorac w dlon lopatke i na wdechu szybko pakowac ow pakiet w szczelna torebke foliowa. Na wdechu, zaznaczam, bo inaczej mozna sie smiertelnie zatruc gazami bojowymi. Po czym nastepuje wietrzenie kuchni i otarcie zalzawionych oczu.
W tym czasie Mamut siedzi za drzwiami kuchni i zaglada z zapytaniem - "
czy strefa juz bezpieczna?"
Ciekawe, jak to sie ma do "pochlaniania zapachu" i "dyskretnej defekacji" kociej
