No, widzę, że jestem pierwsza, więc zdam relację.
Po dłuuugim oczekiwaniu, bojach, gonitwach (pojawił się nowy kot, chyba wyrzucony z domu, bo generalnie ludzi się nie boi [ratunku!!! co mu zrobią robotnicy???], ale złapac się nie dał...) wróciłyśmy.
Nie udało się nam złapać żadnego z kotków chorych, zresztą jeden (jedna?) w ogóle już nie wychodzi, nie wiemy, czy żyje
Aleale. Nie wróciłyśmy na pusto - złapana kotka na sterylkę (dla zorientowanych - mamusia łaciatków, na którą jopop zasadzała sie od dawna) i jakiś czarny młody chłopak na kastrację - mieszkał chyba całkiem sam, niedaleko bramy głównej. Jak na 3 godziny łapania - nienajgorzej.
Wywoływałyśmy ogólną sensację

(niedzielne, ciepłe popołudnie, okolice katakumb - miejscówka Tanity i Agis - i czwartej bramy - moja i Gaguci), łażąc z klatkami i trasporterami i ganiając pędem między grobami z podbierakiem.

Nie no, fajnie było.
Ja ucięłam sobie uroczą pogawędkę z miłym, kulturalnym panem w średnim wieku, która mało nie skończyła się rękoczynami jak pan zaczął rzucać zażydzaniem Polski i tymi homoseksualistami, co to jakichś praw dla siebie chcą i tą podstępną Unią Europejską (Gagucia rozsądnie trzymała się na dystans, więcej uwagi poświęcając podbierakowi
) - cóż, jak to ja, powera do polemiki mam zawsze
. A zaczeło się tak miło, od miłości do zwierzątek...
Niestety, mamy problem. Te koty, które złapałyśmy, nie powinny zostać po zabiegu w lecznicy dłużej, niż to absolutnie konieczne - to dla nich potworny stres, który powoduje, że spada im dramatycznie odporność - i kończy się tym, że wypuszczamy koty, które zaraz zaczynają chorować (i z trudem do sterylki przekonane karmicielki mają pretensje) - albo wręcz chorują w lecznicy, no i zostają. I się oswajają...
Chłopak to nie aż taki kłopot. Ciachnięcie, minimalny czas w szpitaliku i dawaj na cmentarz. Problemem jest mamusia łaciatków (roboczo nazwałam ją Julcią). Wiadomo, kotka po sterylce musi posiedzieć dłużej. W lecznicy nie powinna. Jak posiedzi u kogoś w mieszkaniu (u kogo? Gagucię i tak pewnie wywalą z domu, bo już teraz, żeby nie do lecznicy, z nimi do siebie pojechała, na dłużej nie może ich na pewno zatrzymać),
to się oswoi. I na cmentarz nie będzie mogła już wrócić - prosto
pod łopaty robotników (i jeszcze mieszka w fatalnym miejscu - zaraz przy katakumbach).
Zresztą, co najgorsze,
ona już jest prawie "ludzka". Złapana w klatkę tylko chwilę się rzucała wystraszona, zaraz zaczęła popatrywać ciekawie, z zainteresowaniem, obwąchiwała ręce, nie histeryzowała (może była kiedyś domowa...)
Stąd wielka prośba - czy ktoś nie mógłby zaoferować Julci "
przechowania" na po zabiegu? Żeby nie narażać jej na ryzyko, jakie niesie szpitalik? No i -
czy ktoś nie mógłby wziąć jej na bardziej permanentny tymczas? Nieduża kotka, o naprawdę wielkim potencjale oswojenia? Wypuszczenie jej z powrotem na cmentarz to dla niej wyrok... Szczególnie, jeśli po zabiegu pójdzie do kogoś do domu.... Błędne koło...