Dziękuję Magdaleno za to oficjalne powitanie

– i za pytania, bo zmobilizowałaś mnie nimi do napisania w końcu tego postu. Dziękuję Ci też za ostatnią wpłatę i paczkę z puszkami dla kotków.
Już przejedzonymi niestety
U nas nie najlepiej, mówiąc bardzo eufemistycznie.
Ciągle nie mam pracy, żyję z zasiłku, każdy grosz udaję na koty, więc popadłam już w duże klopoty finansowe.
Za nimi z kolei idą inne...
Jak choćby problemy z sąsiadami, którzy już się zwiedzieli, że zalegam z czynszem, jak też nie partycypowałam w kosztach malowania klatki schodowej (to wspólnota mieszkaniowa

). A tak zależało mi na dobrosąsiedzkich stosunkach, właśnie ze względu na koty
Rozpaczliwie usiłuję jeszcze jakoś się bronić przed najgorszym i nie tracić nadziei na poprawę, ale tak naprawdę mam wrażenie, że wokół szyi zaciska mi się niewidzialna pętla.
Gdzie się nie obrócę, napotykam ścianę.
Drastycznie oszczędności widać już nie tylko po mnie, ale co gorsza także po kotach. Coraz częściej nie mam z czym do nich iść. Mimo że serce się do nich wyrywa, siedzę w domu i cierpię, wiedząc, że one tam godzinami czekają.
Pocieszałam się, że może przynajmniej staną się bardziej samodzielne, na wypadek, gdybym pewnego dnia nie pojawiła sie już więcej.
Ale w zdroju teraz remonty, wymieniają okna i dachy we wszystkich pawilonach, więc te bidulki, zamiast żebrać i polować, chowają się ze strachu po ciemnych kątach...
Nawet po jednodniowej przerwie tak łapczywie rzucają się na jedzenie, że często po chwili wymiotuja to, co zjadły.
A one chcą juz uzbierać tłuszczyk na zimę. Powinnam je też odrobaczyc (niezaspokojony apetyt + kaszel), ale nie mam czym ani w czym.
Wszystkie schudły, nawet Funcio stracił swą charakterystyczną sylwetkę starszego pana z brzuszkiem
One nie wiedzą, co się dzieje, dlaczego się nie pojawiam z jedzonkiem...
Musiałam sobie też całkiem odpuścić chudziny pozazdrojowe, choć zawsze ciągnie mnie w tamtą stronę, bo wiem, że one też czekają.
Nowa czarnulka, Nufka, już chyba znowu jest w ciąży, bo widziałam ją z adoratorem, a cycuszki już ma normalne od dawna.
Nie wiem, gdzie mieszka ani co stało się z jej maluszkami. Przestałam do niej jeździć, ale ona sama mnie namierzyła i często czyha na mnie przy drodze, gdy wracam od zdrojowych.
Trudno mi o tym pisać. Zabierałam się już do tego wiele razy, wchodziłam na forum, czytałam wołania o pomoc i rezygnowałam. Tyle biedy wokół

Dlaczego moi podopieczni mieliby byc ważniejsi?
Ale nie umiem ich tak po prostu zostawić.
Od przeszło pieciu lat opiekuję się nimi i wszystkie stały się mi bardzo drogie.
To także przeszło pięc lat codziennej harówy, która wreszcie zaczęła przynosić efekty – koty są nie tylko zadbane, ale po raz pierwszy nie ma w zdroju maluchów, również podrzuconych, przybył tylko jeden dorosły burasek.
Nie wiem, co robić. Oprócz doraźnej pomocy najbardziej potrzebuję pracy, jakiejkolwiek w tej chwili.
Może ktoś miałby jakiś pomysł,
może ktoś coś wie o możliwości pracy w domu, na umowę zlecenie lub o dzieło?
Może być związana z książką i wszelkimi publikacjami (redakcja, korekta itp.), ale może też być cokolwiek innego.
Bardzo proszę w imieniu swoim i kotków zdrojowych – pomóżcie!
----