» Śro wrz 20, 2006 1:56
Conchita napędziła nam wszytskim strachu.
Wczoraj.
A było to tak:
Oddałam Connie pod warunkiem, że nowi opiekunowie dokończa leczenie kataru. Zostały 2-3 wizyty u wetki , kot czuł sie już dobrze wiec chętnie na to przystali.
W niedziele szukali kici godzine w mieszkaniu. Znaleźli w szafce za garnkami. Wyciagneli, przywieźli, spokój.
W poniedziałek gdy zalatwiałam jakies sprawy na miescie dostaje dramatyczny telefon od mojej wetki:"przyjeżdżaj natychmiast, Conchita zaklinowała sie pod deską rozdzielczą w aucie i nie mozna jej wyjąć"!
Zawróciłam z piskiem opon, przygnałam w 5 minut do lecznicy, patrzę, stoi auto rodziców Connie, cockpit rozkręcony do imentu a z czelusci wystaje kawałek czarnego ogona...
Wołam kota, kiciam, ruszam za ogon- nic.
Ręki nie mam tam jak włozyc bo pełno jakichś ostrych zakończeń plastikowych, które mnie kłuja i drapią .
Wokoł auta zgromadziło sie kilku
pacjentów- kierowców, którzy dawali przerózne rady jak kota wyciagnąć, z propozycją udania sie do serwisu Hyundai`a włącznie.
W końcu wyciagnełam przestraszonego kota. Za ogon, powoli, potem za dooopke, tułów i głowę... Po kawałeczku żeby nic jej nie zadrapało i nie przygniotło...
Ufffffff.........
Juz dzisiaj nie trzeba było jechac na zastrzyk:)
www.fundacjafelis.org
na FB: Foondacja Felis
KRS 0000228933 - podaruj nam 1%