Heloł! Wróciłam z Krakowa! Oj ciężka to była podróż, pełna niebezpieczeństw i miauczenia kota. Paweł właśnie pierze swój sweter, który wpadł podczas podróży w łapki Dżina. Podziwiam mojego męża, który wszytko zniósł bez mrugnięcia okiem i nawet nie powiedział, że jestem wariatką. Dopiero jak po ślubie znajomych usiedliśmy w "kupce" moich przyjaciół krakowskich, wśród których nie ma nikogo kto by nie miał kota, stwierdził, że jesteśmy szaleni. A szczyt kociarstwa osiągnęli moi przyjaciele, którzy właśnie ślub brali, bo mówili do siebie Miaużonku i Miaużono oraz stweirdzili, że ich dzieci to będą Miauleństwa. Na końcu umówiliśmy się, że jak przyjadą nad morze to mają wpaść.... obejrzeć mojego Kisiela.
Co do Muki i nowego domu Dżina. On nie mógł lepiej trafić! Muka ma piękne "4 kąty", śliczne, zadbane zwierzaki, przesympatyczną rodzinę i jedzonko robi dobre (szkoda że Dżin nie może jeść sernika z rodzynkami i bitą śmietaną tak jak my!)
Kocur zaraz po wniesieniu go do mieszkania został wykąpany i w ciągu kwadransa zwiedził dom i postraszył psa. Odważny kudłacz! A imię Kołtun też pasuje
I muszę jeszcze dodać, że kot był ogólnie grzeczny: dał się uwiązać na smyczy i obmyć na stacji benzynowej w umywalce, bez mrugnięcia okiem.
Czekam na wątek Dżina i więcej zdjęć. Mam nadzieję, że nosek szybko się zagoi.