przed chwilą dostałam telefon: Lenka przeżyła operację.
Nie wiem, czy to już powód do radości, czy nie ma np. groźby, że umrze teraz z osłabienia - jestem zielona...

Na pewno kocina ma wielką wolę walki
to był jakiś koszmarny stan zapalny jelit. Na początku - u pierwszego weta - podejrzewano niedrożność, ale doktor na Schroegera już przed operacją sugerował stan zapalny, tyle, że sprawdzenie tego bez cięcia (podanie kontrastu) nie było możliwe, bo Lenka wymiotowała po każdej próbie podania do pyszczka nawet kropli wody...

operacja była dla niej jedyną szansą...
to wszystko stało się piorunem... jeszcze w zeszły piątek rano, przed przyjazdem Domku Lenka zjadła prawie dwie szalki jedzonka, poprzedniego wieczoru też dwie, była wesoła i bardzo zadziorna wobec moich Drani

potem do końca dnia nic nie zjadła, ale myśleli, że to z przejedzenia... wymiotować zaczęła w nocy i od tej pory trwał koszmar. kolejne wymioty, kroplówki i antybiotyki, badania krwi, testy, usg... dziś od rana nie miała już nawet siły iść do kuwety, siusiała tam, gdzie siedziała, tkwiła schowana za zasłoną, odrętwiała z bólu... po usg okazało się, że to coś z jelitami i że jedyną nadzieją jest operacja - ale jak się okazuje, to wcale nie takie proste: znaleźć po godz. 20 i w okresie urlopowym chirurga chętnego ciąć kota w tak koszmarnym stanie

w dodatku w miarę blisko, żeby nie jechać z nią w tym stanie przez pół Warszawy (kocia mieszka w Jabłonnej)... w końcu znaleźliśmy, pojechaliśmy...
operacja miała kosztować 500-600 złotych (nie wiem, ile jutro sobie za nią policzą

), wcześniej test białaczkowy + bad. krwi + USG ponad 150 złotych, codziennie kroplówki i antybiotyki - 30-35 zł za wizytę (zdarzało się i dwa razy dziennie

)

teraz przed biedactwem jeszcze bardzo długa rekonwalescencja i leki, czyli następne duże koszty...
jest mi tak okropnie głupio wobec tych Państwa

miała szczęście w całym nieszczęściu, że trafiła na ludzi, którzy te pieniądze bez dłuższego zastanowienia wyłożyli (ja choćbym chciała, nie miałabym co wyłożyć

) - ale naprawdę nie są to ludzie specjalnie nadziani, pani jest pielęgniarką

chciałabym chociaż część tych kosztów zwrócić... sama dziś dałam stówkę, spróbuję dodać jeszcze coś, ale to będzie już marny grosik, na jakiś lek albo parę saszetek convalescenca, więcej już nie dam rady
jeśli ktoś może coś dorzucić... albo są tu bogacze o złotych sercach

... bardzo prosimy o pomoc...
nie mam nawet zdjęcia Lenki (mam w komórce, ale nie podejmuję się wstawić, do dziś nie umiem

, mogę przesłać mmsem) - ale gdyby ktoś chciał potwierdzić, że nic nie zmyślam

, podam na pv telefon jej Domku