Natalio,
opowiem Ci moją historię...
kilka lat temu w bloku obok okociła się dzikunka i urodziły się trzy czy cztery maluszki. Znajomą karmicielkę, która opiekuje się tymi kotami (teraz już wszystkie 4 koteczki dzięki niej są wysterylizowane) często pytałam jak się czują kociaki i co u nich słychać... Któregoś dnia, gdy koty miały ze cztery miesiące przyszła do mnie z prośbą, żebym zaadoptowała jednego z tych kocurków... z jej wcześniejszych opowieści wiedziałam, że i matka i kocięta są raczej dzikie, uciekają nawet przed karmicielkami, natomiast ten jeden oprócz wyjątkowej urody (cudny trikolorek z pięknymi, mądrymi oczami) miał też wyjątkowy charakter - nie nadawał się na piwnicznego dzikunka, strasznie garnął się do ludzi, gdy one przychodziły z jedzeniem omijał miskę i biegł do karmicielki czulić się i przytulać... zakończyła swoją prośbę smutnym stwierdzeniem: ten kot jest zbyt ufny, on się nie nadaje do życia w piwnicy, prędzej czy później jakiś %$^& zrobi mu krzywdę, niech pani go weźmie, bardzo panią proszę... a ja miałam wtedy jednego kota, chudą pensyjkę, mieszkałam sama i od czasu do czasu wyjeżdżałam na kilka dni... bałam się odpowiedzialności za dwa koty, wydatków, tego, że zaprzyjaźniona sąsiadka, która opiekowała się kotem pod moją niebecność odmówi pomocy przy dwóch, nie wiedziałam jak mój kot przyjmie nowego lokatora... zastanawiałam się, nie wiedziałam co zrobić... zbliżała się zima ... minęło kilka tygodni...
któregoś dnia podczas spaceru zauważyłam coś pod oknami na pierwszym listopadowym śniegu i resztkach starej trawy... podeszłam tam z bijącym sercem, bo domyślałam się co to jest... to był On, martwy, mały trupek...

nie przeżył nawet pół roku... myślałam, że mi serce pęknie, w domu wyłam prawie wyrywając sobie włosy z głowy... płaczę pisząc to i będę płakać nad nim do końca moich dni...

NIGDY sobie tego nie wybaczę, że nie dałam mu domu... NIGDY...
wiem, że nie uratuję wszystkich potrzebujących kotów, ale niektórym możemy pomóc... tego kicia los postawił przed moimi drzwiami, a ja mu je zatrzasnęłam... a przecież nie trzeba było tak wiele ... kilka złotych więcej, trochę więcej pracy, sąsiadka by się też na pewno zgodziła pomoc, a mój Pisio nie umarł by na samotność...
NIGDY sobie tego nie wybaczę... gdybym mogła odwrócić czas, gdybym mogła...
jeżeli czujesz, że możesz jej pomóc, że przeszkodą jest głównie własna wygoda, i fakt, że wymagałoby to od Ciebie więcej pracy, ale jest to możliwe, to nie popełnij takiego błędu jak ja...
w moim domu są teraz trzy koty, spłacam w jakimś sensie dług..., ale nic nie zwróci tego cudownego kociego życia, które tak zaufało człowiekowi
a ten człowiek - i byłam to niestety ja - odwrócił się plecami
ech
