Złapałam rodzeństwo i kuzynów Czarcinki. Dwa wyglądają tak sobie, dwa straszne chudzielce, biedne, nieruchawe, sądzę, że mają koci katar albo są niedożywione bardzo. Dowiedziałam się, że w piwnicy częśc miotu umarla kilka dni po urodzeniu.
Złapałam jedną z kotek, w ciąży. Druga - matka Czarcinki i chudych kociąt, nie dała się złapać, mimo, że czekałam na nią kilka godzin.
Zrozpaczona szuka maluszków. Niestety pomysł Myszki, zeby ja złapać "na malucha" - czyli transporter z maluchem dostawiony do łapki, tez nie wypalił. W całym łapaniu cały czas przeszkadzała wredna baba. Nawet nie karmicielka, tylko mącicielka. W końcu zawołała straż miejską.
Straż miejska łapała z nami koty przez godzinę - tzn. przez godzinę próbowała ustalić czy mamy prawo łapać te koty, w końcu doszła do wniosku, ze nie, bo nie mamy pozwolenia od administratowa kamienicy na przebywanie na terenie.

Mnóstwo bzdetów, przy wykrzykujacej z balkonu babie "te koty na walki oddajecie", "robicie na nich badania", "oddajcie kocięta, one tu mają lepiej niż niejedne dzieci" i takie tam. Wczesniej chodziła i rzucała fragmentami kotletów, żeby mi koty nie przychodziły do jedzenia.
Generalnie beznadzieja, do tych okrzyków przyłączyła się karmicielka, która dotąd wydawała się osobą przyjazną i współpracującą.
Jestem generalnie zdegustowana, przybita i mam dosyć.
Ostatnia kotka, która rodzi takie skazane na śmierć kocięta, chude, chore, ostatnia kotka, żeby to podwórko było normalne, bez cierpienia. I pewnie jeszcze wiele lat będzie rodziła.
Zupełny bezsens. Jak patrza na Czarcinkę, to chce mi sie płakac- ile jeszcze kociąt się tam urodzi przez idiotki.