To była ciężka noc.
Gorąco piekielne, że spać ciężko. Otwieram okno dachowe i uchylam drzwi na balkon aby chociaż troszke wleciało powietrza, w taki gorąc w mieszkaniu na poddaszu można sie uwędzić.
Godzina 2.30 bydzi mnie komar jęczący mi nad uchem. Wstaje, ide sie napić wody, sprawdzam okna i gdzie jest kiciula - smacznie śpi na swoim fotelu. Gładze jej futerko. Ona przeciąga sie i mruczy. Kłade sie spowrotem spać.
Nie moge zasnąć. słysze szczekające na podwórku psonki. Jest 3.00, w końcu zasypiam.
Przeraźliwe miałknięcie stawia nas wszystkich na równe nogi. Dziecko w płacz, my panika. Nie wiemy co sie dzieje. Zapalam światło a tu prosze, mamy włamywacza.
Godzina 4.30. Włamywaczem okazuje sie kocurro sąsiadki. Ale jak?? W jaki sposób?? Czy ten kot ma skrzydła?? A może niesiony skrzydłami miłości wylądował w naszym mieszkaniu

?? Tego nie wiem i chyba sie nigdy nie dowiem. Ale wiem czego chciał. Misiuli!!
A ona nas obudziła. Kocurro w panice nie wiedział którendy ma uciekać. Złapać też sie nie dał. Spanikowany wyskoczył z balkonu (5m nad ziemią).
Uciekał aż sie kurzyło. Nie widać było aby coś sobie uszkodził lądując.
Zapytam dzisiaj sąsiadki czy Beniu czuje sie dobrze.
Ja na pewno nie. Jestem zmęczona i niewyspana. Tym bardziej ze ciężko było uspokoić dziecko a Misiule ogarnoł miłosny amok. Miałczy i miałczy, nie daje spokoju, kładzie sie pod nogami, mało na głowe nie wejdzie.
Cóż za noc!!!!
Ale jakim cudem ten kocur do nas wszedł
