Za wszystko to, co się stało - biorę odpowiedzialność na siebie.
Mam ogromne wyrzuty sumienia , że :
- wmówiłam Misicy, że Apolonia jest zdrowa, pomimo, ze wiedziałam jakie przykre przypadki spotkały ją w ciagu ostatniego roku,
- nie zajmowałam się Apolonią w dostatecznym stopniu tak, aby zauważyć, że toczy ją choroba,
- pozwoliłam na zaszczepienie kotki i po trzech dniach wywiozłam do Misicy, nie licząc sie z tym, że spadek odporności spowodowany szczepieniem i przeprowadzką może tę kotkę zabić.
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
Śmierć Apolonii przeżyłam tak, jakby była moim domowym kotem.
Nie potrafię przestać o tym myśleć.
Choroba toczyła Apolonię od dawna.
Pierwsze w życiu odrobaczenie kotka miała zaaplikowane na przełomie stycznia i lutego czyli w 8-9 miesiącu jej życia.
To odrobaczenie nic nie dało, bo wątroba i śledziona były już mocno zaatakowane i zniszczone przez pasożyty, ale ja o tym nie wiedziałam...
Apolonia jadała bardzo niesystematycznie.
Jednego dnia pochłaniała ogromne ilości jedzenia, innego dnia - miska pozostawała pełna przez cały dzień. Tłumaczyłam to sobie jej "humorami".
Śmiałam się, że robi się wybredna w jedzeniu, bo nie wszystko jej smakuje. A ona pewnie cierpiała.... miała bóle, które powstrzymywały ją przed jedzeniem.
Trzeba było kompleksowo przebadać kotkę, zrobić badania krwi, moczu... Trzeba było, a nie zrobiłam tego.
Wet, tradycyjnie przed odrobaczeniem i szczepieniem zbadał ją powierzchownie : obmacał, zmierzył temperaturę, zajrzał w gardło, oczy i uszy. Stwierdził : zdrowa. I zaszczepił.
A ona była bardzo chora, tylko wcale tego nie okazywała.
To był taki spokojny, grzeczny, nie dający się we znaki, bezproblemowy - kotek.
Bardzo chory kotek.
Misica - przepraszam Cię bardzo, że przeze mnie - po raz trzeci musiałaś przeżyć po raz trzeci - taką traumę.