Skrzydeł dzisiaj jednak brak
Rudy dostał sedalin w karmie, zjadł wszystko jak trzeba, zaczął się zataczać. Widać było, że jest mocno oszołomiony, ale walczył dzielnie z sennością. Polazł do piwnicy. A my nie mogłyśmy otworzyć drzwi, bo ktoś wcześniej je zamknął na dwa razy i zamek się zaciął. Walczyłyśmy z drzwiami, był duży hałas - rudy wylazł z piwnicy okienkiem, przepchnął się mimo kartonu, którym okienko zablokowałyśmy. I nawiał, tzn. szedł, a my za nim. Niby padał na pysk, ale jak tylko się zbliżałam stawał na równe łapy i chodu, jak normalny kot. Wlazł na teren przedszkola, ja przelazłam przez płot (karmicielka mnie podsadziła), wzięłam transporterek, kurtkę od karmicielki (żeby w razie czego rzucić na rudzielca) i dawaj za kotem. Przegonił mnie po całym wielkim terenie, w końcu nawiał na drugą stronę płotu, ja za nim, ale zdążył się gdzieś zakamuflować.
No i d...
Ten kot jest silny jak koń (pewnie dlatego jeszcze żyje), a dawka chyba była za mała. Widać było, że oszołomienie mu przechodzi, nie sądzę, żeby go ścięło w jakimś niebezpiecznym miejscu. Taką mam nadzieję.
W czwartek kolejna próba.
W końcu ktoś nam otworzył piwnicę, wszystkie kociaki dostały antybiotyk, odmoczyłam im oczy z ropy, zakropiłam gentamycyną. I tyle udało mi się zdziałać. O zabraniu któregolowiek kociaka nie ma mowy. Panie karmicielki ciumkają nad nimi z zachwytu i kochają bardzo mocno. Tak bardzo, że wolą żeby zostały w ciemnej piwnicy.
Nie wiem co robić. Oczywiście umówiłam się na jutro, na podanie lekarstw - ale póki będę przychodzić i zajmować się leczeniem kociaków, póty one będą żyły w przeświadczeniu, że wszystko gra. Jeśli się wypnę i powiem, że nie będę kotów leczyć - maluchy stracą oczy. Jeden chyba już nie ma szans na normalny wzrok.
Trzy czarne i jeden burasek. No i ten rudo-biały, Blondyn.